26 sie 2014

[04] Inny


Poderwałam się na proste nogi, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk krzyków i pisków, rozchodzących się dookoła. W powietrzu było można wyczuć atmosferę grozy. Widocznie to miejsce nie jest już bezpieczne. Znaleziono nas. Nie wiadomo co z nami zrobią, gdy nas złapią. Osoby, które zabrano nigdy nie wróciły. Większość mieszkańców uważała, że zostały one zabite, lub zmienione na maszyny do zabijania innych na skinienie palca Władz. Nie chciałam się dowiedzieć, czy plotki niosą ze sobą prawdę czy fikcję wymyśloną przez przerażone umysły ludzi.
Wybiegłam z pomieszczenia, poszukując mojej rodziny. Nie była duża. Żyłam tylko z chorą matką i braćmi – bliźniakami. Moja rodzina miała dla mnie ogromne znaczenie, dlatego gdybym miała wybierać mieszkanie tu z nimi, w tym rozpadającym się domu, otoczonym wątłym murkiem, a życie w luksusie za murami miasta – wybrałabym moje dotychczasowe życie. Może to kwestia wychowania, może patrzenia na świat. Ale to co mogli mi ofiarować ludzie z miasta nie dałoby mi szczęścia i poczucia bezpieczeństwa, którego szczerze mówiąc, już mieć nie mogę.
Nie znalazłam ich, zniknęli. Zdyszana wybiegłam z budynku, rozglądając się dookoła. Licząc na to, że w tym zgiełku i dymie zdołam dojrzeć ich twarze. Nie mogłam nawet wyczuć ich obecności i zaczęło mnie to niepokoić. Szłam przed siebie bardzo szybkim krokiem, jednocześnie zakrywając usta rękawem mojej bluzki. Chmura dymu stawała się coraz gęstsza, utrudniając nie tylko oddychanie, ale i zmniejszając widoczność prawie do minimum.
Kilkoro ludzi obiło się o mnie, biegając dookoła i poszukując miejsca, w którym mogliby się schować. Spoglądałam na nich ukradkiem, czując ból w piersiach i wzrastającą nienawiść do Władz. Niszczyli tylko dlatego, że nikt z nas nie chciał stanąć po ich stronie. Co z tego, że im nie zawadzaliśmy. Wszyscy, którzy byli podobni do mnie – chcieli po prostu prowadzić normalne życie. Jednak to nie było możliwe. Społeczeństwo się tego bało, ataku z naszej strony… Inności, która tak naprawdę innością nie była.
Trąciłam nogą jakiś przedmiot. Spojrzałam w dół z zadowoleniem na twarzy. Nie było to nic innego, jak sztylet. Podniosłam go, podrzucając w jednej ręce. Nie był ciężki,  ale i nie za lekki. W sam raz, aby móc nim się posłużyć w walce, która jak czułam w kościach, pewnie mnie nie minie.
Próbowałam wyczuć kogoś kogo znam, już nie skupiałam swojej uwagi tylko na więzach krwi. Może ktoś coś widział? Żałowałam, że tego dnia postanowiłam się zdrzemnąć. Nie przewidziałam czegoś takiego. Jednakże to co nas spotkało, mogło się stać kiedy bądź. Powinnam przestać szukać winny u siebie, a zająć się tym co ważne. Winni byli osobami z miasta. To jest pewne.
Kolejna osoba mnie trąciła, prawie przewracając. Spojrzałam na nią spokojnym wzrokiem, mając przeczucie, że ona coś widziała. Zlustrowała mnie z góry na dół i przeprosiła wzrokiem.
- Są przy bramie… złapali Paula. Reszta chyba zdołała uciec. Mają niewielu ludzi, ale musisz się pospieszyć! – Dorzuciła ostatnie zdanie, będąc już w biegu. W pewien sposób odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej matka i jeden z braci są bezpieczni.
Obróciłam ostrze w dłoni tak, aby łatwiej było mi nim operować i rzuciłam się pędem we wskazanym przez dziewczynę kierunku. Nie myliła się. Widziałam, jak grupa ludzi zaciąga moich znajomych do swoich potężnych ciężarówek. Dojrzałam też mojego brata, który był już tak zmaltretowany, że nie miał siły, aby stawiać opór.
-Paul! – Krzyknęłam, podbiegając w jego kierunku. Usłyszał  mnie i podniósł głowę, uśmiechając się słabo. Poczułam, jak coś kłuje mnie w środku. Nie mogłam go stracić, był jeszcze dzieckiem. Nie zasłużył na to. Nikt z nas nie zasłużył.
Moją obecność zauważyli też żołnierze, czy jakkolwiek by ich tam zwać. Dla mnie byli zwykłymi śmieciami, pionkami w rękach władz. Kimś, kto przez swoją słabość wobec wyższej formy ucisku, sprawiał, że nie patrzyłam na nich inaczej, jak na chore psy, zasługujące na śmierć – taką samą, jaką zadają innym.
Warknęłam, najgłośniej jak potrafiłam, odpychając od siebie pierwszego z nich, który zdążył do mnie dotrzeć. Z lewej strony skoczył na mnie kolejny, jednak tego potraktowałam już ostrzem, jednym sprawnym ruchem sprawiając, że osunął się na ziemię.
Byli słabo wyszkoleni, jak na zawód jaki pełnili. Żałosne. Zapewne w niczym nie byli tak dobrzy, jak w słuchaniu rozkazów. Niższe formy życia – zadrwiłam w myślach, spluwając na zwłoki napastnika. Rzuciło się na mnie kolejnych dwóch. Uchyliłam się przed ciosem jednego z nich, a drugiego złapałam za rękę, w której trzymał broń i wykręciłam do tyłu. Zawył z bólu, gdy pchnęłam jego ciało w dół, jednocześnie umożliwiając sobie podniesienie nogi bez stracenia równowagi. Kopnęłam mężczyznę, przed którego ciosem uprzednio się uchyliłam, celując prosto w twarz. Uderzenie było tak silne, że runął na ziemię jak długi, a ja uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona z efektu.
Stawałam się coraz silniejsza, wiedziałam to, ale do dzisiaj nie miałam tak świetnej okazji, żeby sprawdzić swoje umiejętności. Poziom adrenaliny w moim organizmie niebezpiecznie wzrastał, a ja szczęśliwa jak dziecko, które dostało nową zabawkę, wykorzystywałam każdą możliwą sekundę. Zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji, ale jak mogłam nie czerpać przyjemności, gdy w grę wchodził jakże słodki smak zemsty.
Widząc jak kątem oka zbliża się do mnie kolejny, a zaraz za nim, pionki szykując broń palną, na chwilę zamarłam. Dźgnęłam mężczyznę, który znajdował się praktycznie pode mną, z całej siły w tył karku. Nie potrzebował więcej, opadł bezwładnie na ziemię, uderzając twarzą w kamienie. Tak mi przykro, pomyślałam widząc jego ciało i podniosłam się. Szybko zareagowałam na atak kolejnego, nie uchylając się od ciosu zbyt dokładnie. Przejechał ostrzem po moim ramieniu, ale dzięki pozycji, w której znaleźliśmy się po jego ciosie, byłam w stanie go wykręcić i złapać, blokując jego ruchy. Przycisnęłam jego plecy, do swojej klatki piersiowej, a nogą wytrąciłam ostrze z dłoni. Sztylet przyłożyłam mu do gardła i spojrzałam w kierunku ludzi, którzy celowali do mnie, czekając tylko na rozkaz, kiedy pociągnąć za spust.
- Jeśli nie chcecie więcej ofiar, wysłuchacie mnie do końca! – Krzyknęłam, z wypisanym niesmakiem na twarzy. Drwiłam z ich prostoty. Ich przywódca ruchem ręki pokazał im, aby się wstrzymali. Zabiłam trzy osoby, co za różnicę zrobiłby im kolejny trup na ziemi? Przynajmniej by się mnie pozbyli. To wojna, ofiary są nieuniknione, a oni mimo to chcą ratować życie tego człowieka. Uniosłam kącik ust w tryumfalnym uśmiechu.
- Czego chcesz? – Przywódca wystąpił do przodu z uniesioną głową. Widziałam, że nie był zadowolony z sytuacji, w jakiej ich postawiłam.
- Wypuść tych ludzi, potworze! Niczemu nie są winni! – Warknęłam. Dobrze wiedziałam, że mnie nie posłucha, ale chcąc się targować zawsze trzeba podać wyższą cenę, czyż nie? Zaśmiał się głośno, jakbym opowiedziała właśnie coś zabójczo śmiesznego.
- To nie są ludzie… Żadne z was nie jest. Stanowicie zbyt wielkie zagrożenie, abym mógł wypuścić jeńców. – Przemilczałam jego uwagę na temat tego, czy jesteśmy ludźmi czy nie. To nie my byliśmy potworami, lecz on. Nikt kto postępuje w ten sposób, nie może się nazwać człowiekiem. Człowieczeństwo znika w momencie, kiedy twój umysł zaczynają ogarniać czarne myśli.
- Wypuść chociaż to dziecko. Chyba nie chcesz mieć na sumieniu dziecka? To by tylko pokazało, jak wielkim jesteś skurwielem. Jestem pewna, że twój Pan nie będzie zadowolony z tego powodu, prawda piesku? – Zmarszczył czoło spoglądając w kierunku, który wskazałam mu skinieniem głowy. Zastanawiał się dość długo, a ja nie miałam na to czasu. Przycisnęłam sztylet do skóry mężczyzny, którego trzymałam, sprawiając, że warknął z bólu, zwracając na siebie uwagę.
- Wypuśćcie dzieciaka! – Rozkazał. Rozkuli Paula, który nie czekając, aż ktoś zareaguje, odbiegł od nich, stając przy mnie. Ruchem głowy wskazałam mu nóż, który wykopałam mojemu zakładnikowi z ręki. Podniósł go i spojrzał na mnie pytająco.
- Gdzie matka? Chodźmy do nich. – Skinęłam głową w jego kierunku i puściłam mężczyznę, zaraz po czym odkopując go od siebie. Ostrożności nigdy za wiele.
- O nie, nie, moja droga. Ja dotrzymuję słowa, ale i wykonuję sumiennie moje rozkazy. Liczba ludzi się nie zgadza. – Na jego twarzy pokazał się wredny uśmiech, gdy zobaczył moją reakcję. Mogłam wyczuć, że na tym się nie skończy. – Idziesz ze mną dobrowolnie, czy najpierw mamy zastrzelić twojego małego kolegę, a potem zabrać cię siłą? – Usłyszałam przerażony jęk Paula. Chciałam odpowiedzieć, zareagować w jakiś sposób. Niestety cała ta sytuacja była po prostu tak zła, że jedyne co mi zostało to przystać na jego propozycję. Ja mogę sobie jeszcze poradzić, Paul nie dałby rady.
Schyliłam się w kierunku brata, położyłam mu ręce na ramionach i uśmiechnęłam się przepraszająco. – Idź, znajdź ich. Ktoś musi zadbać o ich bezpieczeństwo dopóki nie wrócę. – Nie wydał się przekonany moimi słowami, mimo to kiwnął głową, na znak, że się zgadza.
- Znajdę ich, obiecuję – opowiedział i pobiegł w drugą stronę. Jeśli teraz nie uda mu się uciec, to drugiej szansy na pewno nie dostanie. Dobrze o tym wiedział. Odprowadziłam go wzrokiem, wpatrując się, jak jego czarne kosmyki podskakują z każdym kolejnym krokiem. Wyglądały zupełnie tak, jakby machały mi na pożegnanie. Starał się być twardy, ale czułam, że płacze. Gdy chłopak zniknął z mojego pola widzenia, całe ciało zalała mi czysta nienawiść i chęć mordu. Oni jeszcze pożałują tego, co nam robią. Nie pozwolę, aby kogokolwiek tak traktowali, tłumacząc, że się nas boją. To była czysta bujda. Ze strachem na czele nie byliby w stanie nas zaatakować.
- Prawie się wzruszyłem – zaszydził. – Bierzcie ją do wozu i odjeżdżamy. Nadchodzi burza, lepiej znaleźć się za murami, gdy do nas dotrze!

Poruszyłam się niespokojnie, przez moment nie wiedząc gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Wiedziałam, że miałam niespokojny sen, ale wydarzenia z nim związane wydały mi się strasznie zamazane i odległe, dlatego wolałam się nie rozwodzić nad jego treścią – jakby to w ogóle miało jakiekolwiek znaczenie… Bolało mnie ciało od leżenia na twardej podłodze. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam dookoła. Za oknem robiło się widno, jednak pomieszczenie nadal znajdowało się w półmroku. Usłyszałam szmery na dole, ale fakt, że byłam nieco zaspana, mocno stłumił moje zmysły.
Dopiero, gdy do moich uszu dotarły zbliżające się w górę kroki, nie jednej, ale kilku osób – zamarłam w bezruchu. To nie mógł być Intruz, byłam tego pewna, jednak iskierka nadziei, która się we mnie zapaliła, kazała mi wmówić sobie, że ktoś jeszcze mu towarzyszył. Jakby nie patrzeć, przeprawa za mury miasta nie jest czymś łatwym. Chociaż tak na dobrą sprawę nie mogłam mieć pewności, że właśnie stamtąd przybył. Nic mi nie powiedział, także wszystko to co miałam w głowie na jego temat – stanowiło tylko i wyłącznie wytwór mojej wyobraźni. A co jeśli znalazł się tu, aby zniszczyć Geox od wewnątrz? Mogłam wcześniej wziąć taką możliwość pod uwagę, durna.
Na górę weszło pięć osób. Bezszelestnie przysunęłam się bliżej ściany, chcąc się w ten sposób schować w cieniu, który niestety z każdą minutą stawał się coraz mniej przydatny. Wstawał nowy dzień, a jeśli oni nie wyjdą stąd szybciej – na pewno mnie znajdą.
Jeden z nich podszedł bliżej okna i spojrzał na pozostawiony przez blondyna plecak. Podniósł go do góry i zajrzał do środka podejrzliwym wzrokiem.
- Szefie! Proszę rzucić okiem na to – wyciągnął plecak w stronę ciemnowłosego mężczyzny, który podszedł do niego. Ten odebrał go z niechęcią i podobnie jak jego podwładny zainteresował się tym, co znajdowało się wewnątrz. Nie był jednak na tyle delikatny, aby po prostu tam zajrzeć – odwrócił trzymany przedmiot do góry dnem i wysypał całą jego zawartość na brudną i zakurzoną podłogę. Przerażona i pewna, że zaraz trafią na mój trop, podkuliłam pod siebie nogi, starając się robić to bezszelestnie i objęłam je rekami. Nie schowałam jednak głowy. Chciałam wiedzieć, czego mogę się spodziewać. Liczyłam jednak na to, że nie będzie to strzał, ale zatrzymanie.
- Ktoś tu jest albo był – oznajmił, przyglądając się wyrzuconym przedmiotom, po czym dodał – … jeszcze dzisiaj. Ubrania nie są zakurzone. Rozejrzeć się dokładnie, nie omijając żadnego kąta! Możliwe, że znaleźliśmy trop! – Krzyknął ciemnowłosy mężczyzna, stojący na czele tej grupy, prostując się do pionu. Swoją postawą wzbudzał we mnie nie tylko strach, ale i respekt – nie ważne, że go nie znałam i pewnie zaraz to on będzie przyczyną moich kłopotów.
Jego ludzie rozbiegli się po innych pomieszczeniach, a on kątem oka spojrzał w moim kierunku. Było ciemno, ale chyba już nie dostatecznie. Zauważył mnie, jednocześnie niszcząc moją nadzieję na to, że zostanę niezauważona i w spokoju poczekałabym na powrót Intruza. To było smutne i śmieszne jednocześnie – byłam zmuszona polegać na tajemniczym zabójcy. Jednakże ten tajemniczy zabójca zostawił mnie tu samą na pastwę tych bazyliszkowatych, ciemnych oczu, które zbliżały się do mnie niebezpiecznie, nawet nie starając się ukrywać satysfakcji, jaka ogarnęła ich właściciela. Przełknęłam ciężko ślinę, która zaległa mi w gardle ze strachu.
- Chłopaki! Zabrać ją i idziemy! – Krzyknął uśmiechając się do mnie złowieszczo. Już gdzieś widziałam tę gburowatą twarz. Nie byłam tylko pewna gdzie i kiedy to było.
Zostałam brutalnie podniesiona do pionu i praktycznie zepchana ze schodów na dół. Przede mną, oraz za mną szło po dwóch ludzi, a ich przywódca szedł zaraz obok z wysoko podniesioną głową i tryumfem, promieniującym od niego na kilometr lub nawet dalej. Nie rozumiałam, co go tak cieszyło w schwytaniu młodej dziewczyny, która nie była w żaden sposób ważna, ani nie mogła podać im informacji, których pewnie oczekiwali. Mimo swojej dumy – nie związali mi rąk, pewnie dochodząc do wniosku, że nie stanowiłam żadnego zagrożenia – nie mylili się.
Wyprowadzili mnie na zewnątrz. Światło uderzyło mnie w twarz, rażąc przez moment w oczy. Myślałam, że to poranne słońce przedziera się przez górną granicę murów, ale gdy uniosłam głowę nieco do góry, zrozumiałam, że to było niemożliwe. Nadal było zbyt wcześnie, aby słońce wzbiło się ponad tak wysokie zabudowanie. Zignorowałam to dziwne zjawisko, dochodząc do konkluzji, że musiało mi się po prostu wydawać.  Szłam wolno, prowadzona przez ludzi z Jednostek Specjalnych. To musiał być koniec – pomyślałam. Cała nadzieja, którą zbudowałam na tych kilku godzinach, podczas których stałam się uciekinierką – legła w gruzach w momencie, w którym ponownie mnie namierzyli. Mogłam się spodziewać… W końcu nie jesteśmy w filmie, a to co się dzieje to życie. Tu nie ma miejsca na happy ending, nawet jeśli początkowo wszystko idzie zgodnie z wymyślonych przez nas scenariuszem.
Kilka kolejnych kroków i jasne światło ponownie uderza mnie w oczy. Przymknęłam powieki, chcąc jakoś pozbyć się nieprzyjemnego odczucia i jednocześnie nie zwrócić na siebie uwagi żołnierzy. Mogliby uznać to za próbę ataku i związać moje ręce. Chciałam zachować tą resztkę wolności, tak długo jak to było możliwe. Uderzający promień jednak nie zniknął z mojej twarzy. Zmusiłam się do otworzenia oczu i przesunęłam głowę niezauważalnie, ale wystarczająco, aby być w stanie spojrzeć w kierunku, z którego prawdopodobnie docierało do mnie światło.
Gdyby nie fakt, że ta cała sytuacja była zdrowo popieprzona, może bym się nawet uśmiechnęła na widok znajomej twarzy. Ruchem ręki wskazał mi, abym szła dalej i patrzyła przed siebie, po czym zniknął z miejsca, w którym się ukrywał. Wykonałam jego polecenie, mając nadzieję, że mnie wyciągnie z tej sytuacji, a nie pozostawi samej sobie. Ostatnie co mi się marzyło to usłyszeć oskarżenia, gdy byłam już prawie wolna. Zaklęłam pod nosem, gdy zdałam sobie sprawę z moich myśli. Co to za wolność… poza murami? Pewnie czeka mnie tylko pełno problemów, a mogłam mieć spokojne życie w domu, gdzie wiecznie zastanawiałabym się, jak zdobyć pracę, w której wytrzymam dłużej niż miesiąc. A może dokładnie to ujmując – w której wytrzymali by ze mną dłużej niż miesiąc.
Nagle przed nami pojawił się Intruz, dosłownie wyskakując zza jednego z budynków. Jeśli to był jego plan ratunkowy, to ja podziękuję. Pięć facetów, nieogarnięta dziewczyna i ciołek, który najwyraźniej tak bardzo wierzył w swoje umiejętności w walce, że postanowił owym wymienionym wyżej facetom, stawić czoła samodzielnie. Może i umiał skakać z balkonu, zadawać ciosy i biegać jak zawodowiec. Ale nawet artysta z wysoko rozwiniętą wyobraźnią wiedział, że życie to nie bajka, a super bohaterowie nie istnieją.
Dowódca grupy zaśmiał się w głos, widząc blondyna przed nami. Machnął ręką, na co jego ludzie wyciągnęli broń i wymierzyli w jego stronę.
- No ładnie, ładnie. Nie sądziłem, że będziesz na tyle głupi, aby ratować tą dziewczynę. Jaką wartość może mieć, dla takich jak ty, jedna dziewczyna? – Wystąpił do przodu, stając przed swoimi ludźmi. – Nie należy ona do piękności, więc zauroczenie nie wchodzi w grę – zaszydził. Starałam się nie brać jego słów do siebie, ale nie mogłam ukryć tego, że jakby nie patrzeć – mam uczucia i jestem dziewczyną – a jak każdy dobrze wie, wygląd nawet dla tych, które starają się tego wyprzeć, ma znaczenie.
Blondyn nie odpowiedział, nadal stojąc bez ruchu i najwyraźniej ignorując wycelowane w jego kierunku pistolety. Wyprostował się w dość nienaturalny sposób, przeszywając zimnym spojrzeniem dowódcę.
- Zakryj uszy! – Krzyknął w moim kierunku. Nie zareagowałam jednak, nie wiedząc o co dokładnie mu chodzi. – Teraz! – Dodał rozkazującym tonem. Tym razem nie prosiłam o kolejny rozkaz, posłuchałam go. Na oczach żołnierzy pojawiło się zmieszanie. Dowódca zrozumiał, że coś się zaraz stanie i chciał temu zapobiec, wydając rozkaz strzelania. Nie usłyszałam jednak dźwięku wystrzałów, ale coś o wiele gorszego.
Intruz otworzył usta, a po otoczeniu rozniósł się nieznośnie wysoki pisk, który niczym nie przypominał ludzkiego głosu. Nikt nie był w stanie wydać z siebie takiego dźwięku… Nikt, kto byłby po prostu człowiekiem. Miałam rację… On jest Innym. Po moim ciele przeszedł dreszcz.
 Mimo zakrytych uszu, czułam niemiłosierny ból krążący po głowie, uniemożliwiający myślenie i poruszanie się. Widziałam, jak brunet i jego ludzie opadają na ziemię, całkowicie nieprzygotowani na to, co ich spotkało. Zwinęli się i zakryli uszy, podobnie jak ja. Jednak było dla nich nieco za późno, dźwięk uderzył do nich o wiele mocniej, wyrządzając dużo większe szkody. Podniosłam przerażony wzrok na blondyna, który stał z rozpostartymi rękoma i głową skierowaną w stronę nieba. W końcu tortura się skończyła, a on przyjął normalną postawę, spoglądając w moim kierunku. Ręką pokazał na mężczyznę leżącego za mną. Przez jego ramię przewieszony był mój plecak. Zabrałam go i ruszyłam za blondynem, ciągle słysząc wysoki dźwięk wewnątrz swojej głowy. To było bolesne i nieprzyjemne, ale przynajmniej mogłam dzięki temu dalej uciekać.
Ruszyłam za Intruzem, który nie czekał aż się z nim zrównam. Zaprowadził nas do budynku, który był postawiony bezpośrednio przy murze. Obserwowałam co robił, jednocześnie zastanawiając się, po co po mnie wrócił. Dowódca Jednostek miał rację, mówiąc że na nic mu się nie zdam i jestem raczej bezwartościowa jako kobieta. A mimo to, wrócił i pomógł mi, nie oczekując nic w zamian. Ciekawość nie dawała mi spokoju. Był tajemniczy i bezlitosny. Od kiedy się zjawił, w mojej głowie pojawiło się wiele pytań, które wcześniej były w niej głęboko schowane. Widocznie ilość strachu, którą mi ofiarował, zmusiła mnie w jakiś sposób do zastanowienia się nad pewnymi sprawami.
Patrzyłam na niego, jak odchyla płytki pokrywające podłogę, odsłaniając dziurę w ziemi. A więc tak się tu dostał. Każdy jego ruch był pewny, poruszał się szybko, dobrze wiedząc co robi. Wyglądał zupełnie jak człowiek. Czyżby plotki na temat tego, czym są Inni, nie do końca były prawdziwe? A może, gdy tylko opuścimy miasto, zmieni swoją postać, ukazując swoją przerażającą formę? Wolałam się nie dowiedzieć, czy miał jakiś inny wygląd poza tym wychudzonym ciałem, przesadnie jasnymi włosami i budzącym postrach wzrokiem.
Gdy skończył, odsunął się od dziury, sięgnął po plecak i kazał mi iść przodem. Ruszył zaraz za mną, naprawiając dziurę w podłodze. Objęła nas ciemność tego miejsca, a ziemisty zapach powietrza uderzył moje nozdrza z wielką siłą. Ręką pchnął mnie do przodu. Zaczęłam iść, ale mój krok był bardzo powolny, z tego powodu, iż nie wiedziałam, gdzie mogę położyć nogę, a gdzie nie.
- Lexel – usłyszałam za sobą i w jednej sekundzie zamarłam w bezruchu. Czy on mi się właśnie przedstawił? – Nie zatrzymuj się, musimy się oddalić tak szybko jak tylko to możliwe… Tunel jest pusty i prosty – dodał po chwili ponownie popychając mnie do przodu, oczywiście bez zbędnej delikatności.



23 sie 2014

[03] Ucieczka


Opadłam ciężko na kanapę w salonie, nawet nie siląc się na palenie światła. Nie chciałam teraz już nic więcej widzieć. Byłam zmieszana wszystkim tym, co wydarzyło się na moich oczach tego wieczoru. To miał być kolejny nudny i bezowocny dzień w moim życiu. Racja, że nigdy nie byłam zadowolona ze schematów, w których przyszło mi żyć, ale nie chciałam, żeby wszystko obróciło się o całe sto osiemdziesiąt stopni. Szukanie wrażeń i nowych doświadczeń nie powinno mieć nic wspólnego z oglądaniem trupów i poznawaniem jakże słodkiego i ciężkiego zapachu krwi.
Byłam tak zdekoncentrowana, przerażona i wyczerpana jednocześnie, że nie byłam w stanie nawet myśleć. Czy powinnam spróbować go wydać? Może udałoby mi się jakoś przekonać władze, że nie miałam nic wspólnego z tym, co się tu wydarzyło. W końcu byłam teraz więźniem we własnym domu. Bez umiejętności do obrony i bez możliwości skontaktowania się z bliskimi. Oparłam głowę na otwartych dłoniach i wciągnęłam dużą ilość powietrza, aby uspokoić szalejące we mnie napięcie.
Poczułam się załamana. Dotarło do mnie, że nawet gdybym chciała się z kimś skontaktować, to nie miałabym się do kogo odezwać poza Rządem. Czy to strach odebrał mi umiejętność myślenia, czy naprawdę byłam taka samotna, jak to teraz odczułam? Tego nie wiedziałam, nie potrafiłam się nad tym zastanowić.
Podniosłam się z kanapy i wolnymi krokami wyszłam na korytarz, przyglądając się leżącym na zakrwawionym dywanie ciałom. Byli tylko pionkami w rękach Rządu i zginęli, poszukując jednego człowieka. Ciekawe co poczują ich rodziny, gdy dowiedzą się, że nigdy więcej ich nie ujrzą. Może mieli dzieci, dla których wybrali tak niebezpieczną pracę… dla których byliby w stanie poświęcić życie, byle ich wyżywić i zapewnić opiekę.
Przetarłam oczy i dopiero wtedy zrozumiałam, że płaczę. Śmieszne, że przestałam zdawać sobie sprawę nawet z własnych akcji. Jeśli to wszystko było snem, chciałabym się już obudzić. Niestety jednak, to była rzeczywistość, tak samo prawdziwa jak ból, który okrywał moje ciało w niektórych miejscach. Rzuciłam okiem na wieszak, który tego wieczoru chciał się wbić w moje plecy dwukrotnie. Byłam wdzięczna, że to się nie stało, nie wiem czy zniosłabym widok większej ilości krwi.
Byłam słaba i dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę.
- Oni tu wrócą. – Usłyszałam głos intruza dobiegający z kuchni.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co ma na myśli. W końcu tych dwoje mężczyzn było odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Musieli mieć wiec przy sobie nadajniki, które wysyłały sygnał do centrali, gdzie w danej chwili się znajdują, może nawet wyczuwały, czy funkcje życiowe nadal są w normie. W pierwszym wypadku, mogliśmy liczyć na może godzinę lub dwie spokoju. Jednak, jeśli nadajniki były w stanie wyczytać i przesłać dalej więcej informacji – kolejni goście w tym domu mogli się pojawić szybciej niż bym chciała.
Blond-włosy intruz jednak nie wydawał się przejmować tym faktem. Zrobiłam kilka kroków w stronę kuchni, wystarczająco by być w stanie dojrzeć jego sylwetkę. Jadł spokojnie, bez zbędnego pośpiechu czy nerwów. Zdawał się nawet być zadowolony z tego co stało przed nim na stole. Nie miałam w domu wiele, tylko wczorajszy zimny obiad, którego nie zdołałam zjeść sama, i to nie dlatego, że moje umiejętności kulinarne są kiepskie, ale po prostu zrobiłam zbyt wiele. Wydawało się to trochę nie prawidłowe, że nie potrafiłam ocenić ile będę w stanie sama zjeść. W końcu mieszkałam bez rodziny czy współlokatora od kiedy tylko pamiętam. A jednak niektórych rzeczy nie byłam w stanie wyjaśnić, zrozumieć czy ocenić. Nie rozchodziłam się nad tym  zbyt dokładnie. Zdaje się, że myślenie nigdy nie było moją mocną stroną. To by tylko potwierdzało fakt, że z moim wykształceniem nie potrafiłam znaleźć pracy i często zapominałam najprostszych rzeczy.
Gdy mężczyzna wyczuł mój wzrok na sobie, automatycznie zmienił swoją postawę. Już nie jadł ze smakiem, jak wcześniej. Przetarł niedbale usta, rozsmarowując na twarzy jedzenie z pozostałością krwi. Mógł mieć przystojne rysy twarzy, ale w tym momencie wydawał się co najmniej odrażający. Przeszył mnie zimnym wzrokiem i wrócił do swojego zajęcia, wykańczając powoli zawartość mojej lodówki.
Teraz miałam chwile, żeby mu się dokładniej przyjrzeć. Wyglądał na twardego i dobrze umięśnionego człowieka, jednocześnie jednak był przesadnie chudy, tak jakby poza kośćmi i mięśniami jego ciała nie budowało nic innego. Posiadał ostre rysy na nieco wyciągniętej twarzy. Miał półdługie, brudne blond włosy, wygolone z jednej strony. Wyglądał trochę śmiesznie w tym połączeniu, ale jednocześnie budził grozę. Nosił czarną, zniszczoną kurtkę, pod którą znajdował się szary podkoszulek z widocznymi zaciekami, różnego pochodzenia.
Chciałam zajrzeć głębiej do pomieszczenia i przyjrzeć się jeszcze dokładniej jego postaci. Miałam przynajmniej zajęcie, które odciągnęło mnie od myślenia o tym co mnie czeka, jak tylko zjawią się tu kolejni ze Służby Porządkowej. Jednak zirytowany głos Intruza sprawił, że wróciłam do rzeczywistości.
- Mogłabyś się zająć czymś bardziej pożytecznym?
Zawahałam się na moment, zastanawiając się czy nie wrócić do salonu i po prostu czekać na smutny koniec, ale jednak zostałam w miejscu, przytłoczona jego ciężkim wzrokiem. – Nie mam już czym się zajmować. – Odpowiedziałam ostrożnie, nie wiedząc czy dobrze robię, zwracając się do niego z pretensją. Cóż… gorzej na pewno już nie będzie.
Mężczyzna włożył do ust ostatni kawałek mięsa, pogryzł go powoli i ponownie przetarł usta ręką, brudząc swoją twarz jeszcze bardziej. Nie odpowiedział na to co powiedziałam. Nie wiem nawet czy usłyszał moje słowa. Może mi się tylko wydawało, że wydałam z siebie jakikolwiek dźwięk? Kto wie, jak zachowuje się moje ciało w stanie przerażenia. Mogłam zwariować, zacząć widzieć i słyszeć rzeczy. Takie rzeczy podobno działy się z ludźmi, który znaleźli się zbyt blisko śmierci, bądź byli jej świadkami.
Przełknęłam ciężko ślinę i opuściłam głowę w dół. Słyszałam, że Intruz odsuwa krzesło od stołu, wstaje. Robi jeden ciężki krok, drugi, trzeci. Podchodzi do mnie, a ja czuję jak moje serce ponownie zaczyna szaleć ze strachu. Stanął przy wejściu do kuchni, pół metra ode mnie. Poznałam znajomy mi już dźwięk wyciąganego z rękawa sztyletu.  A więc jednak to nie Służby Porządkowe dostaną mnie w swoje ręce. Teraz straciłam już nawet nadzieję, którą miałam. W końcu przesłuchanie nie musiało być takie straszne. Mogli mi zadać kilka pytań, przeznaczyć psychologa do opieki i wypuścić na wolność.
Byłam pewna śmierci, jednak ta nie nadchodziła. Podniosłam lekko głowę i spojrzałam w jego stronę. Przecierał sztylet swoim podkoszulkiem, czyszcząc go w ten sposób. Chyba bawił go fakt, że mnie przeraża.
- Trzeba dbać o ostrze. Krew je niszczy, a na kolejne musiałbym czekać zbyt długo. – Powiedział ze spokojem, jakby dzielenie się ze mną tą informacją miało jakieś znaczenie. – Weź plecak, ubranie na zmianę i wody w butelce.
- C-co? – Nie bardzo wierzyłam w to co teraz usłyszałam. Może na prawdę zwariowałam w tym krótkim czasie.
- Pomogę ci uniknąć rozmowy ze Służbami Porządkowymi, to za posiłek. – Odpowiedział beznamiętnie i wszedł do salonu.
Przez chwilę stałam w miejscu analizując za i przeciw… Gdyby odszedł, zanim ktokolwiek się tu pojawi, zostałabym uznana za przestępcę. W końcu udzieliłam schronienia niebezpiecznej osobie, nie zawiadomiłam władz i pozwoliłam by zabił dwoje ludzi. Z takim scenariuszem i brakiem świadków mogłam już powoli wyobrażać sobie chłód celi, w której przyszłoby mi żyć.
Ale co gdybym pozwoliła się wyprowadzić z tego miejsca? Także skończyłabym z łatką przestępcy, ale przynajmniej byłabym w jakimś stopniu wolna i wciąż miała nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. Problem jednak tkwił w tym, że podążyłabym za Intruzem, który potrafił zabijać z zimną krwią i nienawiścią przepełniającą jego ruchy. Wolałam jednak wybrać choć krztę nadziei. W końcu na nic lepszego nawet nie mogłam liczyć.
Ruszyłam do sypialni i pospiesznie spakowałam kilka rzeczy, wiedząc że nie mamy wiele czasu na opuszczenie tego pomieszczenia. Nie wierzyłam samej sobie, że dałam się w to wplątać. Chciałam ciekawe życie… gratulacje Alex – twoje życzenie się właśnie spełnia. Szybkim krokiem skierowałam się do kuchni. Po spakowaniu butelek wody do torby stwierdziłam, że na razie powinno to wystarczyć. Zanim jednak wyszłam z pomieszczenia, wrzuciłam do plecaka kilka batoników pozostawionych w górnej półce.
Kiedy skończyłam Intruz był już gotowy i czekał na mnie w salonie przy otwartym balkonie. Byłam mu w jakiś dziwny sposób wdzięczna za to, że pomyślał o umyciu twarzy. Widok krwi na jego osobie nie pozwoliłaby mi zapomnieć o dzisiejszym wieczorze nawet na sekundę. Chociaż ciężko było powiedzieć, czy to czego mogę zostać światkiem, jak opuszczę ten dom, nie będzie jeszcze gorsze.
Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do balkonu, kiwając do niego głową, pokazując w ten sposób, że jestem gotowa. Chociaż wcale się tak nie czułam. Zabrał ode mnie plecak i zarzucił sobie na plecy. Chciałam zaprotestować, ale po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że wyjście z domu przez balkon może być wystarczająco trudne i nie potrzeba mi zbędnego bagażu.
Intruz bez słowa podszedł do barierek, przekroczył je i podpierając swoje stopy na ścianie pod balkonem opuścił się niżej, po chwili zeskakując. Zwinne wylądował na trawie, co pewnie w moim przypadku zakończy się upadkiem. W sumie wcale się nie myliłam. W momencie, gdy chciałam podeprzeć się o ścianę, podobnie jak on – moja stopa pośliznęła się, przez co moja równowaga została zachwiana. Puściłam barierki i poleciałam w dół. Dzięki bogu, padający deszcz zagłuszył moje nieudolne lądowanie.
Mężczyzna nawet się nie obejrzał, widocznie mając głęboko w poważaniu to, co się ze mną dzieje. Stanął na rogu budynku i rozejrzał się dookoła. Ja w tym czasie się podniosłam i zrównałam z nim. Nie musiałam być wybitnie mądra, żeby zrozumieć, że badał otoczenie w poszukiwaniu bezpiecznej drogi ucieczki. Kiedy się tu dostał, zapewne nie miał na sumieniu dwóch facetów, więc jego zadanie było teraz utrudnione.
Widocznie szybko przemyślał jakiś plan, bo deszcz nie zdążył mnie nawet do końca przemoczyć, kiedy ruchem ręki dał mi znać, abym podążała za nim. Usłyszałam nad głową dźwięk wyłamywanych drzwi i krzyków. A więc udało nam się wyjść z domu praktycznie w ostatnim momencie. W pewien sposób, była to dla mnie miła wiadomość… chociaż fakt, że Jednostki Porządkowe były już na tropie, sprawiał że na moim ciele pojawiły się ciarki. Nie czekając na to, aż mój „przewodnik” się zirytuje – ruszyłam szybkim krokiem, pilnując aby trzymać swoją głowę nisko i stawiać nogi w takim miejscu, aby obyło się bez zbędnego hałasu. Chociaż widząc jego pędzące przede mną plecy, doszłam do wniosku, że nawet by na mnie nie czekał. Może miał w sobie to poczucie obowiązku, przez to, że nie zrobiłam alarmu, gdy pojawił się u mnie w mieszkaniu, jednak byłam prawie pewna, że jeśli przypadkiem bym się zgubiła – wcale nie poczułby straty, zwłaszcza mając ze sobą prowizoryczne zapasy, których nie musiałby z nikim dzielić.
Minęliśmy kilka ogrodów, trzymając się kurczowo tyłów osiedla, po czym Intruz skręcił w stronę płotu oddzielającego ulicę od terenów zamieszkanych, zrobił kilka szybkich kroków i wybił się niesamowicie wysoko, by złapać się ogrodzenia. Wspiął się na nie, bez najmniejszego problemu po czym odwrócił się i podał mi rękę. Niechętnie złapałam go za dłoń, wiedząc że to właśnie nią zabił innego człowieka, jednak w tamtym momencie nie bardzo miałam wybór. Czułam, że Jednostki Porządkowe są wystarczająco dobrze wyszkolone, aby bez problemu znaleźć nasze ślady i podążyć za nimi. W końcu pilnowały bezpieczeństwa mieszkańców od kiedy tylko powstało to miasto. Było tu spokojnie, więc w ich akcjach nie można było liczyć na większe błędy.
Po przeskoczeniu na drugą stronę, ruszyliśmy biegiem przez ulicę, zatrzymując przez to kilku bardzo zaskoczonych kierowców. To jak szybko był on w stanie się poruszać było niemal zaskakujące. Wyraźnie było widać, że nie tylko w zabijaniu miał duże doświadczenie. Nie mógł być z Geoxu… Tutaj ludzie nie potrafili złamać najprostszych zasad, a co dopiero zabijać i być w tym ekspertem.
Powoli czułam, że moje mięśnie nie dadzą dłużej rady. Intruz nadawał zbyt duże tempo, aby mój organizm był w stanie sobie z nim poradzić. Deszcz był dodatkową przeszkodą, zwłaszcza, gdy momentami chciałam zaczerpnąć większą ilość powietrza do płuc. Nie narzekałam jednak, usiłując dać z siebie tyle, na ile tylko było mnie stać.
W końcu, po pokonaniu kilku kilometrów, zwolniliśmy tempo. Znajdowaliśmy się niebezpiecznie blisko granicy miasta. Przewidywałam, że pewnie tak to się skończy, widząc co potrafi ten mężczyzna, mimo to byłam zaskoczona, że od razu skierowaliśmy się w tym kierunku.
Ilość opowiadań o tym, co jest na zewnątrz i jak ciężko się w ogóle stąd wydostać była wystarczająco duża, aby dodać mi kolejnych powodów do lęku. Podobno ludzie nie są w stanie przeżyć tam bez uprzedniego, bardzo dobrego przygotowania do podróży. Jeśli tutaj pada deszcz i burza, to tam prawdopodobnie szaleje huragan, niszcząc wszystko, co tylko znajdzie się na jego drodze.
Zawahałam się, przez chwilę zastanawiając się, czy nie lepiej będzie zostać tutaj, dać się złapać, bądź po prostu żyć, chowając się przed innymi ludźmi? Ale ile byłabym w stanie przeżyć w ten sposób? Pewnie zostałabym znaleziona martwa, z powodu zagłodzenia, bądź odnaleźliby mnie ludzie z Rządu, także skazując na śmierć.
Spojrzałam na towarzyszącego mi mężczyznę z obawą. Zdawał się nadal nie przejmować zbytnio moją obecnością. Bardziej go pewnie interesowało to gdzie się ukryć, bądź w jaki sposób przejść przez mury miasta. Rozejrzałam się dookoła. Mimo, że granica Geoxu skupiała na sobie większość mojej uwagi, to nie umknęło mi nic co znajdowało się pod nią. Zgadywałam, że byliśmy na terenie strzeżonym, ponieważ pomiędzy bardzo skąpymi w budowie budynkami, co chwilę przechodził ktoś z Jednostek Porządkowych z bronią w rękach.
Nie śmiałam wydać z siebie żadnego dźwięku, tylko szłam posłusznie za przewodnikiem. W końcu przystanęliśmy na chwilę przy jednym z tych budynków. Blondyn sprawdził czy drzwi w budynku są otwarte, po czym wszedł do środka, uprzednio pokazując mi, abym ruszyła za nim, zachowując się cicho. W sumie nie musiał mnie o to prosić. Wolałabym nie ryzykować rozstrzelania na miejscu.
Zamknęłam za nami drzwi i stawiając małe kroki poruszałam się do przodu. Nie czułam się tu wcale bardziej bezpiecznie, niż w domu czy na zewnątrz. Było to dla mnie nieco nielogiczne, że zamiast uciekać od niebezpieczeństwa, zaprowadził nas w nie jeszcze głębiej. Może chciał się mnie w ten sposób pozbyć, udając, że w jakiś sposób mi pomaga?
Weszliśmy po schodach na górę, co nie było łatwe, gdy nie wiedziałam ile jest stopni do pokonania, a wokół panowała prawie całkowita ciemność. W końcu mogłam chwile odpocząć. Dopiero, gdy usiadłam na zimnej podłodze, zdałam sobie sprawę z tego, że byłam wykończona. Od biegu bolały mnie mięśnie, a przemoczone ciuchy nieprzyjemnie kleiły się do ciała, utrzymując na mojej skórze stały chłód. Objęłam rekami kolana i podciągnęłam do siebie, starając się chociaż w ten sposób nieco ogrzać.
Nie wiem ile czasu minęło od kiedy uciekliśmy z mojego mieszkania. Mogło to być trzydzieści minut lub kilka godzin. Czas nie miał jednak takiego znaczenia. Chciałam jak najszybciej przebrać się w suche ubranie i mieć już spokój. Odpocząć… bo miejsce, w którym teraz się znajdowaliśmy, nie należało raczej do wymarzonego miejsca na nabranie sił.
Bardzo długą ciszę przerwał w końcu ściszony głos Intruza.
- Zostań tutaj i zachowuj się cicho. – Oznajmił rozkazującym tonem, jednocześnie przeładowując broń. Wcześniej nie zauważyłam, aby miał przy sobie pistolet. Powinnam była skupić się bardziej na oglądaniu jego ekwipunku niż sylwetki. Nie mogłam w końcu zapomnieć o tym, z kim mam do czynienia, i że w każdym momencie mógł mnie zaatakować, pozbywając się problemu. – Nie przebieraj się jeszcze, to co masz w plecaku przyda ci się w gorszym momencie. – Jego słowa sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz. Jeśli ma być jeszcze gorzej niż jest teraz, to może wyruszenie z nim, nie było takim dobrym pomysłem. Czasem to co wydaje się gorsze, jest lepszym wyjściem niż mogłoby się wydawać. Schowałam głowę między kolanami i zamknęłam oczy. Słyszałam tylko, jak jego kroki oddalają się ode mnie, po czym opuścił budynek. Zostałam pozostawiona sama sobie. Nie chciałam nawet sobie wyobrażać tego co mnie czeka. Los jednak był dla mnie na tyle łaskawy, że pozwolił mi zasnąć mimo niekomfortowej sytuacji. Zmęczenie robiło swoje, dodatkowo większa ilość energii pozwoli mi się jakoś trzymać.

~

Ciemnowłosa dziewczyna weszła do pomieszczenia dumnym krokiem, witając skinieniem głowy starszego mężczyznę siedzącego za poniszczonym drewnianym stołem. Mężczyzna odwzajemnił przywitanie, prostując się w fotelu. Wskazał ruchem ręki na krzesło znajdujące się naprzeciwko niego. Jego gość nie wahał się jednak i z widoczną pogardą w ruchach, zajął miejsce, po czym przeszył starca zimnym spojrzeniem.
- Nie uda mu się, idiota zabrał ze sobą ogon. – Oznajmiła ze wściekłością. – Uprzedzałam, że on nie będzie się nadawał do tego zadania, że to …
- … ty powinnaś to zrobić? – dokończył za nią, wyraźnie będąc nie poruszonym jej słowami. – Wiem co czujesz moja droga. Jednak oboje dobrze wiemy, co przekazał nam Swen. Nie możemy ryzykować, mając przed oczami wyraźny dowód, że zmierzamy w dobrym kierunku. – Ciemnowłosa zaśmiała się.
- Dowód? Przed oczami? – Zadrwiła, cytując słowa starca. – Swen mógł się mylić. Nie widział w końcu żadnej osoby trzeciej wmieszanej w to wszystko. On zszedł z toru… - z tymi słowami podniosła się i skierowała w stronę wyjścia, zanim jednak opuściła pokój, dodała – jeśli na niego nie wróci, zawali. A przez niego ucierpi kolonia.

[02] Oblicze Intruza


Świat, w którym teraz żyjemy jest podobno znacznie inny, niż był kiedyś. Chciałabym być w stanie zobaczyć jeszcze prawdziwe drzewa, źródlaną wodę. To wszystko co kiedyś istniało na Ziemi zostało zniszczone przez ludzi. Kiedyś nie trzeba było się obawiać znalezienia się samemu wśród drzew, nie trzeba było nosić ze sobą nadajników, nikt nie zabraniał nam poznawania. Teraz wyjście poza wyznaczone do życia granice – jest nielegalne, a wycieczkę można przypłacić zdrowiem, jak nie życiem.
W roku 2410 wybuchła jedna z największych wojen na świecie. Zamieszana była w to prawie cała ludzkość. Ludzie nie nauczyli się, że zdobywanie rzeczy siłą to nie rozwiązanie. Historia innych, nie stała się dla nich przykładem. Problem jednak tkwił nie w samej walce, ale w tym, w jaki sposób walczono. Bronie i artyleria były zbyt słabe dla panujących ówcześnie władców. Sięgnęli po więcej. Zaczęło się od broni biologicznej. Tysiące ludzi umierało, wieś po wsi, miasto po mieście… Państwo po państwie. Niewielu niewinnych przeżyło. Tylko bogaci, ci którzy mieli środki aby się zabezpieczyć – przeżyli. Zdezerterowali na inne planety, uważając że tam zaznają spokoju.
Po broniach biologicznych przyszedł czas na nuklearne. Ludzie stali się tak chciwi, że gdy dochodziło do momentu, że nie mogli czegoś zdobyć – niszczyli to, aby nikt inny nie był wstanie stać się silniejszym od nich. Uczono nas w szkołach, że chciwość to już nie grzech, to już przestępstwo. Pokazano nam co potrafi zrobić człowiek, gdy zatraca uczucia ludzkie. Stawał się wtedy potworem, w skórze ludzkiej. Gdy już raz rozpoczęto walkę, nikt nie bronił praw ludzkich. Zanikły tak, jakby człowiek zabił nie tylko siebie, ale i ludzkość jednocześnie.
Ziemia po tamtej wojnie nie wróciła do siebie, nie istniało prawie nic. Największe miasta… Nie ważne gdzie, USA, Chiny, Niemcy – wszystko upadło. Po zrzuceniu bomb Ziemia stała się jedną wielką pustynią. Świat po prostu zaczął wariować, na całej planecie zaczęły się burze, trwające miesiącami, zalewające wszystko, niszczące swoją potęgą. Po burzach przychodził czas na susze… Słońce potrafiło zabić, gdy pozostawało się na nim zbyt długo. Ciepło, promieniowanie, wiatry, huragany – wszystko połączyło swoje siły. Zaczęły krążyć opowieści o tym, że planeta uznała nas za chorobę, której trzeba się pozbyć za wszelką cenę. Ale nie każdy był zarażony złem, pychą i chciwością, byli też ludzie dobrzy, chcący pomóc. Odbudowanie życia na Ziemi nie trwało lat, ale dekady, może nawet wieki. Pierwsze miasta, które były w stanie przetrwać wieczne anomalie pogodowe zaczęły stawać na nogi dopiero po roku 2630.
Geox – największe znane ludzkości miasto powstało dokładnie w 2643 roku. Jest to data, która jest znana prawie wszystkim żyjącym ludziom na świecie. Miasta są aktualnie największymi skupiskami społeczeństwa. Nikt nie odważył się stworzyć czegoś na tyle wielkiego, aby można było nazwać to państwem. Tworzenie potężnych miejsc także zaczęto uważać, za działanie chciwości. Po całkowitym upadku Afryki i Australii – ludzkość skupiła się głównie na terenach Europy oraz Azji Środkowej. Do dnia dzisiejszego powstało na tym terenie tylko 98 miast, których liczebność nie przekraczała zazwyczaj 2 milionów istnień. O Ameryce nie wiadomo z historii prawie nic, oprócz tego, że natężenie anomalii pogodowych jest tam stanowczo zbyt silne, aby starczyło czasu na zbudowanie bezpiecznego i wystarczająco dużego schronienia.
Po powstaniu pierwszych miast, ludzie zaczęli odkrywać, że ich ciała się zmieniają. Osoby, które żyły zbyt blisko zagrożenia promieniowaniem lub były zbyt słabe w większości przypadków umierały. Ale okazało się, że niektórzy byli wstanie połączyć się z wrogiem, który wdarł się do ich orgazmów. Na całej Ziemi rozpoczęły się mutacje. Część gatunków zwierząt całkowicie wymarła a ich miejsce zastąpiły inne, o wiele groźniejsze, z przerażającymi umiejętnościami. Ludzie także zaczęli mutować. Kilka kończyn, wyrastających obok oryginałów, zmiany na twarzy, kolor skóry… Budowa mózgu. Niektórzy zapomnieli kim są i także zamienili się w krwiożercze bestie. Szukano na to leku, ale nikt nie był w stanie pomóc zakażonym. Ze względów bezpieczeństwa – osoby te zostały odizolowane od ludzi zdrowych. Część z nich zabito. Nazwano ich Mutantami bądź, jak większość ludzi teraz mówi - Innymi. Dostali zakaz pojawiania się wśród ludzi. Zostali po prostu uznani za nowy gatunek… gatunek, który nie ma prawa nazywać się człowiekiem. Ze względu na to, że byli wstanie przetrwać w ekstremalnie trudnych warunkach – nikt nie postarał się o zapewnienie im jakiegokolwiek schronienia. Wygnanie… Taka była decyzja ostateczna Rządu.
Ludzie Prawi zakazali nam kontaktować się z nimi, tłumacząc wszystko naszym bezpieczeństwem. Nikt nie starał się im nawet przeciwstawiać. W końcu w nowych miastach ponownie zyskaliśmy życie. Jakkolwiek ono nie wyglądało – było zupełnie lepsze niż kilka lat wcześniej. Mogliśmy znowu poczuć się w jakimś stopniu wolni od zmartwień. Powołany Rząd dał nam wszystko czego tylko chcieliśmy, w zamian za posłuszeństwo.
Każde miasto jest chronione przez wysokie mury, zabezpieczające nas przed wiatrem i atakami zwierząt. Nad miastem są rozłożone tarcze, stworzone przez mistrzów inżynierii. Jesteśmy chronieni od słońca, huraganów, burz i ataków dzikich zwierząt. Nasze życie stało się monotonne, ale bezpieczne.
Jest 24 czerwca 2801 roku. Mam na imię Alex, mam 22 lata, skończyłam szkołę dla programistów, poszukuję pracy. Stoję właśnie w ciemnym salonie swojego mieszkania, patrząc się w kierunku nieznanego mi mężczyzny i mam wrażenie, że monotonność mojego życia właśnie się skończyła.
~~
Przełknęłam nerwowo ślinę i starając się nie wykonywać niepotrzebnych ruchów, zapytałam intruza to co krążyło mi po głowie od kiedy tylko zostałam przygwożdżona do podłogi na balkonie. – Jesteś Inn… uhm – zatrzymałam się na chwilę, próbując odzyskać trochę odwagi. – Jesteś człowiekiem? – odchrząknęłam niepewnie i cofnęłam się kilka kroków w tył, tak, że moje plecy spotkały się z drzwiami balkonowymi. Usłyszałam zirytowany chichot.
- A na kogo ci niby wyglądam? – Usłyszałam ciche stuknięcie i zaraz nikły płomyk ognia rozświetlił pomieszczenie, tylko po to by zaraz zgasnąć. Mężczyzna zaciągnął się zapalonym przez siebie papierosem po czym sięgnął w kierunku stolika znajdującego się za nim. Zapalił lampkę i spojrzał na mnie beznamiętnym wzrokiem, jakby czegoś oczekując. Nie drgnęłam, czekając na to co powie. – Chyba nie masz nic przeciwko, żebym się tu zatrzymał na kilka dni? – Zapytał, poprawiając nóż wiszący przy jego pasku.
Zrozumiałam aluzję, więc pospiesznie pokręciłam przecząco głową. Śmierć w tak młodym wieku nigdy nie była moim marzeniem.
- Nie umiesz się odezwać? – Zapytał unosząc brwi.
- N- nie... Możesz zostać ile chcesz. – Odpowiedziałam pośpiesznie, ponownie kręcąc głową jak nawiedzona. Moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa całkowicie. Chciałam móc choć odzyskać władzę nad swoim oddechem. Tak małe porcje powietrza, które wciągałam ze strachu, były naprawdę bolesne.
- Dobra dziewczynka – uśmiechnął się znacząco i wciągnął kolejną porcję tytoniu do płuc, jakby rozkoszując się smakiem tej drobnej trucizny. - Gdzie masz kuchnię?
- Huh? – Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Kuchnia… jedzenie? Wiesz co to, czy już zdążyłaś zapomnieć? – Jego głos brzmiał na nieco zirytowany. Oczywiście, że wiedziałam, o co mu chodziło już na wstępie, po prostu nie mogłam się odnaleźć w tej sytuacji, to wciąż było zbyt nowe i zbyt chaotyczne. Co z tego, że mój umysł potrafił zarejestrować pewne rzeczy, kiedy moje ciało nadal wydawało się być sparaliżowane? – Halo? – odezwał się zniecierpliwiony, brakiem reakcji z mojej strony.
Zamrugałam kilkakrotnie, jakby chcąc obudzić swoje ciało i zmusić je do działania. Nie znam mężczyzny, który znajduje się przede mną, nie wiem jak się zachowuje, nie powinnam ryzykować denerwowaniem go. Jedyne co powinnam teraz zrobić, to słuchać jego poleceń. Będzie tu jakiś czas, odejdzie i znowu będę mogła żyć w spokoju. Jedyne co mi pozostało, to przetrwać te kilka dni bez szwanku. Skarciłam się w głowie, za to, że nagle zrobiłam się taka słaba, ale chyba nie mam innego wyboru.
Odepchnęłam się od drzwi balkonowych i starając się utrzymać kroki w zdecydowanym rytmie, minęłam jego osobę i skierowałam się do kuchni. Gdy znajdowaliśmy się w korytarzu, usłyszałam dzwonek do drzwi. Mężczyzna idący za mną zareagował natychmiastowo, chowając się w cieniu innego pomieszczenia. Nie powiedział nic, tylko skinął głową, abym otworzyła drzwi.
- Jednostki Porządkowe. Mamy nakaz przeszukać okolice i każdy dom. Otwórz drzwi, albo zrobimy to siłą! – Usłyszałam krzyk za drzwiami. Moje serce znowu przyspieszyło  swój rytm, wyczuwając sytuację w jakiej się teraz zalazłam. Jeśli oni go zobaczą… Albo będę martwa albo skończę w mniej przyjemny sposób. Czasu na zastanawianie się co zrobić niestety nie miałam. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do drzwi.
- Już otwieram. – Oznajmiłam i pociągnęłam za klamkę. Automatycznie zostałam pchnięta w kąt, a do mieszkania weszło dwóch, uzbrojonych po zęby, facetów. Nie wyglądali zbyt przyjemnie i na pewno nie przyszli tutaj w pokojowych zamiarach. Syknęłam z bólu, czując jak jeden z wieszaków przywieszonych na ścianie, wbija mi się w plecy. Odsunęłam się od ściany i potarłam obolałe miejsce, jednocześnie modląc się w duchu, że ten tajemniczy mężczyzna dobrze się ukrył albo po prostu odszedł w inne miejsce.
- Przeszukaj to pomieszczenie, ja zajmę się resztą. – Powiedział jeden z nich, wskazując na salon. Po tym skierował swoje kroki w przód, prosto w stronę mojej sypialni. Odetchnęłam, wiedząc, że mogli skierować się od razu do pokoju gościnnego, gdzie aktualnie przebywał tajemniczy intruz.
Nie ruszyłam się z miejsca, tylko czekając na to, jak potoczy się to wszystko. Gdy mężczyzna, który znajdował się w salonie znowu się pojawił, wstrzymałam oddech. Patrzył w kierunku pomieszczenia, w którym nie chciałabym go widzieć, ale wiedziałam, że to jest nieuniknione. Konfrontacja… atak... reszta życia spędzona na przesłuchaniach bądź po prostu skończona.
Ruszył w kierunku pokoju gościnnego. Zniknął za drzwiami i nie minęła sekunda, jak usłyszałam cichy jęk zdziwienia, po czym upadek na podłogę. Zanim pożałowałam tego co robię, zrobiłam kilka korków w przód i zajrzałam do pomieszczenia. Dzięki światłu padającemu z korytarza, byłam w stanie ujrzeć leżącego na podłodze człowieka. Obok jego głowy powoli powiększała się nieprzyjemnie błyszcząca kałuża, roznosząca po pokoju słodki metaliczny zapach.
Zanim z moich ust wydobył się jakikolwiek dźwięk, przyłożyłam do nich ręce i wciąż patrząc w kierunku trupa, zastygłam w bezruchu. Nie wiedziałam, że to czego świadkiem jestem teraz, to dopiero początek. Nie poczułam, kiedy po raz kolejny zostałam odepchnięta z siłą na bok. Nie zwróciłam też uwagi na to, że nie wieszak ponownie prawie przebił się przez moją skórę. Patrzyłam na to co dzieje się przed moimi oczami tak, jakby to wszystko było w spowolnionym tempie. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół nie umknął moim oczom.
Uzbrojony mężczyzna został przywalony do ściany przez intruza, który na jego szyi trzymał rękę z nożem, który uprzednio był przyłożony do mojego gardła. Byłam pewna, że zaraz ostrze się poruszy i skończy jego życie, dlatego mimowolnie złapałam się dłońmi za szyję, nagle przypominając sobie to chłodne uczucie na skórze. Jednak moje oczekiwania nie okazały się prawdziwe.
Intruz wyciągnął prawą dłoń w dół, szarpiąc nią energicznie. Z jego rękawa wystrzeliło ostrze, z taką prędkością, że tarcie sprawiło powstanie kilku iskier, które zabłysły złowieszczo, jakby chciały spojrzeć na to, co się stanie, widocznie będąc rozbawionymi. Z końca ostrza spadła kropla krwi. A więc tak zginął poprzedni mężczyzna… Wolałabym nie być tego świadkiem, ale nie mogłam się ruszyć, nie potrafiłam.
Patrzyłam, nie mrugając, jak ostrze zbliża się do policzka tego człowieka. W jego oczach pokazał się strach, słabość i świadomość tego, że to wszystko się zaraz skończy. Wyglądał, jakby już tylko czekał na ten moment, aż pojawi się to nieprzyjemne uczucie, które zabierze jego duszę w inne miejsce.
W momencie, kiedy ostrze przebiło jego skórę, jego twarz zmieniła wyraz. Stał się spokojny. Spojrzał w oczy Intruzowi i całkowicie się poddał, jednocześnie nie ukrywając w swoim wzroku odrazy, jaką czuł w tym momencie. Ostrze zawędrowało głębiej. Usłyszałam nieprzyjemny trzask przebijanej kości. Widziałam krew tryskającą z jego rany, mimikę, gdy ostrze przebiło jego mózg, powodując automatyczną śmierć… Ale nie to było najgorsze. Intruz nie skończył na tym, wyjął ostrze i wbił je ponownie w jego czaszkę, przepełniając każdy swój ruch nienawiścią. Ostatnie wbicie skierował prosto w oko, po czym przekręcił ostrze, sprawiając, że krew trysnęła prosto na jego twarz. Nie zdawał się jednak być tym wzruszony. Schował broń z powrotem w rękaw szybkim szarpnięciem i wypuścił mężczyznę. Ciało bezwładnie opadło na podłogę, a po powietrzu ponownie rozniósł się słodko-metaliczny zapach.
Nie byłam w stanie się poruszyć, krzyknąć, mrugnąć. Po prostu stałam jak posąg i patrzyłam przed siebie… Jak zakrwawiona twarz Intruza kieruje wzrok w moją stronę, obserwując mnie beznamiętnie.
- A więc gdzie jest ta kuchnia?

Spam

Jeśli jesteś tutaj po to, aby zareklamować swój blog lub prosić o wymianę bannerów – napisz komentarz pod tym wpisem.
Przynajmniej nie będziesz musiał/a wysilać się na pisanie „Super rozdział, zajrzyj do mnie!”, a jeśli chodzi o współpracę, to zawsze jestem chętna:)


Moje bannery:
[Można dowolnie manipulować wielkością, jednakże proszę o dodanie odnośnika do bloga]



Kod do wklejenia na stronę/bloga:
<a href=”http://differentdies.blogspot.com/”>
<img src=”LINK DO BANNERA” alt=”Different Dies” /></a>

[Link bannera można znaleźć klikając prawym przyciskiem myszki na obrazie - pokaz obrazek LUB przeciągając obrazek do nowej karty]

[01] Tajemnice deszczu

Zawsze miałam problem ze zrozumieniem dzisiejszego świata. W jednym momencie jesteśmy kimś ważnym i idziemy wprost przed siebie z pogodną miną. Następnego dnia zaś zaczyna padać deszcz. Trwa długo i razem z nim zmywane są nasze chwile radości i sukcesy. Przynajmniej tak uważa większość ludzi.
Nie wiem już nawet ile razy przyłapałam się na obserwowaniu pogody. Inni po prostu mijają się ze mną, zajmując się swoimi życiami i sprawami ważnymi, a ja błądzę jakbym tak na prawdę nigdy do nich nie pasowała. Nic dziwnego, że nie potrafię znaleźć swojej profesji, ani osoby, która byłaby zdolna do inwestycji w moją przyszłość. Za bardzo bujam w chmurach i za bardzo kocham to uczucie.
Od dziecka uważałam, że deszcz ma w sobie pewną cząstkę magii, którą potrafią dojrzeć tylko nieliczni – ponieważ jest ona tak dobrze ukryta, że osoby przepełnione już swoim życiem – nie będą w stanie jej dojrzeć. A ja czuję się niemiłosiernie pusta i dzięki temu mam możliwość dostrzeżenia tej magii. Kocham niepogodę, spokój jaki powstaje dzięki niej na ulicach i chaos, jaki tworzy w powietrzu, ocierając się wiatrem o przedmioty na swojej drodze. Nie zgadzam się z opinią ludzi, która wpajana mi jest od dawna. Deszcz to nie smutek, deszcz to po prostu tajemnica.
I właśnie dzisiaj, w deszczowy i wyjątkowo ciemny deszcz – wracałam do swojego domu, po odbyciu kolejnej nic nie przynoszącej w moim życiu rozmowie o pracę. Widocznie będę musiała się nauczyć żyć bez profesji, albo znaleźć jakiś sposób, by znaleźć się poza granicami miasta. Żyję w jednym z głównych Miast Prawych – Geoxie. Słyszałam, że urodzenie się w tym miejscu sprawia, że przez resztę społeczeństwa jesteś postrzegany jako osoba lepsza, wyższa. Osobiście nie rozumiem co takiego wspaniałego jest w życiu tutaj i co nas wyróżnia od innych. Racja, że nie byłam nigdy poza miastem i nie znam innych realiów niż te, w których się wychowałam, ale spotykałam ludzi z poza i wcale nie wystawali spoza tłumu. Każdy  pracuje dla siebie, dba o bezpieczeństwo i unika łamania prawa – jak tylko jest to możliwe. Rzadko kiedy można się tu spotkać z sytuacją, że do kogoś zostały wezwane Jednostki Porządkowe. Ludzie tutaj są po prostu grzeczni, bo i tak na niczym nikomu nie zależy, skoro nie istnieją tu większe zmartwienia i problemy. Podobno w innych miastach jest ciekawiej… inaczej, ale nikt nie zna szczegółów. Przybysze zza granic nic nie mówią, a nam, nawet jeśli ktoś by się czegoś dowiedział – nie wolno jest o tym rozmawiać.
Prawi, czyli nasz obecny Rząd, stanowiący władzę nad wszystkim i wszystkimi, nie pozwala, aby swoboda wdarła się do tego miejsca.  Chcą naszego bezpieczeństwa i każde swoje działanie tłumaczą tym, że bronią nas przed Innymi.
Słyszałam, że Inni to nie ludzie… Inni to gatunek tylko przypominający ludzi. Są czymś w rodzaju mutantów o dziwnych i sadystycznych zdolnościach. Nikt nie chce mieć z nimi do czynienia i jeśli jakikolwiek Inny pojawia się na terenach miasta – zostaje wyeliminowany. Nie sądzę, aby było wiele do opowiadania w tym temacie. Prawi są przeczuleni na tym punkcie, a tak naprawdę nie łatwo jest się dowiedzieć o jakimkolwiek przypadku dostania się Innych do ludzi.
Nigdy na własne oczy nie widziałam nikogo podejrzanego, ale mimo wysokiego niebezpieczeństwa, które kryje się za kontaktami z nimi – jestem ciekawa. Oni mają w sobie nutkę tajemniczości… dokładnie tą samą, jaką posiadają krople deszczu, uderzające o powierzchnię ziemi, dachy, parapety. W końcu podobnie jak deszcz – większość ludzi woli ich unikać, nie starając się nawet odkryć jaki tam naprawdę jest ich sens istnienia.
Doszłam do swojego domu, złożyłam parasol i sięgnęłam do kieszeni, chcąc wydobyć z niej klucze. Nie znalazłam ich tam jednak. Przegrzebałam inne kieszenie, a potem wnętrze torby – z tym samym skutkiem. No pięknie, jak na złość jestem zmuszona do znalezienia innego sposobu by dostać się do własnego mieszkania, bo oczywiście moja niechciana skleroza musiała się objawić właśnie teraz.
Już miałam odejść od drzwi wejściowych i zacząć obchód wokół budynku, jednak w ostatniej chwili pociągnęłam za klamkę, chcąc się upewnić, czy na pewno  tradycyjną drogą nie uda mi się dostać do środka.
Ku mojemu zdziwieniu – drzwi nie były zamknięte. Pchnęłam je mocniej i weszłam do środka, uprzednio łapiąc po drodze mój cenny parasol. Pewnie nie zamknęłam drzwi, kiedy wychodziłam do urzędu. Spojrzałam na haczyk przy drzwiach i z krzywym uśmiechem na twarzy doszłam do wniosku, że jeśli tak dalej pójdzie, to moja skleroza rozwinie się na tyle, że zapomnę własnego imienia, a tego bym nie chciała.
Nie pofatygowałam się nawet do wieszaka, by odwiesić mój zmoczony do granic możliwości płaszcz. Po przejściu przez próg od razu skierowałam się do salonu, gdzie znajdowały się drzwi balkonowe. Jeśli tak dalej pójdzie to dzisiejszej nocy pogoda będzie nieco mniej przyjazna od zwykłego deszczu. Trzeba skorzystać z okazji, póki można i chociaż przez chwilę jeszcze napawać się zapachem powietrza, jaki przynoszą ze sobą opady.
Otworzyłam drzwi balkonowe i szeroko rozkładając ręce wyszłam na zewnątrz. Rzadko tu pada, więc chciałam z tej chwili wyciągnąć najwięcej jak tylko się da. Przymknęłam oczy, pozwalając by wiatr smagał mnie swoimi zimnymi mackami. Nie interesowało mnie, czy następnego dnia będę przeziębiona, poddałam się chwili, bo kocham to uczucie.
W pewnej chwili usłyszałam hałas dobiegający spod balkonu. Bez chwili zastanowienia zbliżyłam się do barierki i spojrzałam w dół. Nie spodziewałam się tylko, że ta decyzja nie będzie najlepszą. W najgorszym przypadku wyobrażałam sobie jakieś niewinne stworzonko, które nie wiedziało co ze sobą zrobić. Jednak to co się stało następnie, przekroczyło nieco moje oczekiwania. Wszystko działo się tak szybko, że moja głowa nie była w stanie dokładnie rejestrować faktów. Wiedziałam, że ktoś zaszedł mnie od tyłu i podciął nogi. W ułamku sekundy znalazłam się na plecach, przygnieciona do mokrej posadzki. Mogłam usłyszeć bicie własnego serca. Czułam jednocześnie ból w płucach, które domagały się tlenu. Mimo to nie śmiałam zaczerpnąć powietrza. Bałam się, ponieważ czułam na swojej szyi zimno ostrza i ciepło czyjegoś stanowczo zbyt szybkiego oddechu. Oczy miałam zamknięte, ale reszta zmysłów starała się zrozumieć co się dzieje, w większości jednak nieskutecznie.
- Nie ruszaj się przez chwilę, ani słowa i nawet nie myśl o piszczeniu – usłyszałam stanowcze słowa i niepewnie otworzyłam oczy, żeby choć wiedzieć, kto mnie zaatakował. Niestety, z braku światła i przez obecność kropel, wciąż spadających na moją twarz, nie byłam w stanie określić, jak wygląda napastnik. Poruszyłam się niespokojnie pod jego ciężarem, czując, że ułożenie w jakim się znajduję należało do bardzo niekomfortowych.
- Powiedziałem, żebyś się nie ruszała – powtórzył szeptem, zbliżając się bardziej do mojego ucha, jakby naprawdę chciał uniknąć jakiegokolwiek wydawania dźwięków. Mimo jego przyciszonego głosu słyszałam, że nie żartuje i kryje się za tym zdaniem groźba. Poczułam, że nóż zbliżył się nieco do mojej skóry, nieprzyjemnie drażniąc jej powierzchnię.
Jednym pociągnięciem mógł mnie zabić, ale widocznie był oswojony z tą myślą, bo jego ręka nie drżała. Mimo faktu, że moje serce biło jak oszalałe ze strachu i każdy oddech bolał – byłam w stanie wyczuć mniej więcej jak się czuje napastnik. Był zdenerwowany, a ja zamiast panikować… Zastanawiałam się, jaka jest tego przyczyna. Zaśmiałam się w myślach z samej siebie. To głupie. Ktoś targa się na moje życie, a mi po głowie chodzą chore scenariusze.
Wstrzymałam oddech, gdy ponownie usłyszałam hałas dobiegający z dołu. A więc to nie jego słyszałam. Odwróciłam szybko głowę w kierunku dobiegającego do nas dźwięku.
- Nie ma go tu, musiał pobiec w inne miejsce
- Musimy go znaleźć! Nie wiemy po co tu jest i jak wielkie zagrożenie stanowi! Przeszukajcie całą okolicę.
- Tak jest! – rozmowa się urwała, a kroki oddaliły od mojego domu.
Musieli to być ludzie z Jednostek Porządkowych. Szukali kogoś, a ja nawet nie musiałam się długo zastanawiać, nad przyczyną ich poszukiwań. Usłyszałam nad sobą, że mężczyzna, który powalił mnie na podłogę wzdycha z ulgą i zaraz po tym rozluźnia nieco mięśnie. Nie czułam się już aż tak przygnieciona, więc automatycznie wciągnęłam większą porcje powietrza do moich zmęczonych płytkim oddechem płuc. Przeniosłam wzrok w jego kierunku, jednak nadal nie mogłam nic dojrzeć z powodu warunków, jakie tutaj panowały.
- Puszczę cię, ale masz być cicho i pod żadnym pozorem nie staraj się uciekać, ani nikogo informować o mojej obecności. Jestem szybszy niż ty i raczej nie sądzę, abym miał problemy z powstrzymaniem cię od działania, w dość nieprzyjemny sposób – oznajmił szorstko, czekając na odpowiedź z mojej strony.
Biorąc pod uwagę fakt, że przez jego rękę zasłaniającą moje usta nie mogłam nic mówić, pozostało mi tylko kiwnięcie głową. Oczywiście, że przystałam na jego warunki. Wcale nie uśmiechało mi się bycie pokiereszowanym przez jakiegoś nieznajomego faceta. Byłam jeszcze stanowczo za młoda na śmierć czy kalectwo, a sądząc po sytuacji, on byłby w stanie posunąć się do tego, żeby zrobić krzywdę niewinnej osobie.
- Dobra dziewczynka – skwitował i podniósł się do góry, jednocześnie ciągnąc mnie za ramię zaraz za sobą. Syknęłam z bólu, ale nie starałam się wyrywać z jego uścisku.
Pociągnął mnie do środka pomieszczenia i kazał zamknąć drzwi balkonowe. Oczywiście nie musiał powtarzać dwa razy. Zrobiłam posłusznie to co kazał, wciąż słysząc zbyt głośne bicie swojego serca. Nie rozumiałam, jak mój umysł może być tak spokojny, kiedy ciało mam praktycznie sparaliżowane z przerażenia. Odwróciłam się ponownie w jego kierunku. Nie poruszał się, widziałam tylko rysy jego sylwetki rysowane przez nikłe światło dobiegające z korytarza. Byłam ciekawa kto mnie napadł, ale nie śmiałam podejść do włącznika światła. Nie chciałam ryzykować żadnym ruchem, bo nie wiedziałam, co może wytrącić go z równowagi. Z uparciem wpatrywałam się w jego kierunku, i nie musiałam zbyt długo czekać na efekty. W tym samym momencie zabłysła błyskawica za oknem, pozwalając mi spojrzeć w twarz intruzowi.
Musiałam przyznać. Jak na kogoś, kto mógł mnie zamordować – wyglądał bardzo przystępnie.

Rozdziały