Poderwałam
się na proste nogi, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk krzyków i pisków,
rozchodzących się dookoła. W powietrzu było można wyczuć atmosferę grozy.
Widocznie to miejsce nie jest już bezpieczne. Znaleziono nas. Nie wiadomo co z
nami zrobią, gdy nas złapią. Osoby, które zabrano nigdy nie wróciły. Większość
mieszkańców uważała, że zostały one zabite, lub zmienione na maszyny do
zabijania innych na skinienie palca Władz. Nie chciałam się dowiedzieć, czy
plotki niosą ze sobą prawdę czy fikcję wymyśloną przez przerażone umysły ludzi.
Wybiegłam
z pomieszczenia, poszukując mojej rodziny. Nie była duża. Żyłam tylko z chorą
matką i braćmi – bliźniakami. Moja rodzina miała dla mnie ogromne znaczenie,
dlatego gdybym miała wybierać mieszkanie tu z nimi, w tym rozpadającym się domu,
otoczonym wątłym murkiem, a życie w luksusie za murami miasta – wybrałabym moje
dotychczasowe życie. Może to kwestia wychowania, może patrzenia na świat. Ale
to co mogli mi ofiarować ludzie z miasta nie dałoby mi szczęścia i poczucia
bezpieczeństwa, którego szczerze mówiąc, już mieć nie mogę.
Nie
znalazłam ich, zniknęli. Zdyszana wybiegłam z budynku, rozglądając się dookoła.
Licząc na to, że w tym zgiełku i dymie zdołam dojrzeć ich twarze. Nie mogłam
nawet wyczuć ich obecności i zaczęło mnie to niepokoić. Szłam przed siebie
bardzo szybkim krokiem, jednocześnie zakrywając usta rękawem mojej bluzki.
Chmura dymu stawała się coraz gęstsza, utrudniając nie tylko oddychanie, ale i
zmniejszając widoczność prawie do minimum.
Kilkoro
ludzi obiło się o mnie, biegając dookoła i poszukując miejsca, w którym mogliby
się schować. Spoglądałam na nich ukradkiem, czując ból w piersiach i
wzrastającą nienawiść do Władz. Niszczyli tylko dlatego, że nikt z nas nie
chciał stanąć po ich stronie. Co z tego, że im nie zawadzaliśmy. Wszyscy,
którzy byli podobni do mnie – chcieli po prostu prowadzić normalne życie.
Jednak to nie było możliwe. Społeczeństwo się tego bało, ataku z naszej strony…
Inności, która tak naprawdę innością nie była.
Trąciłam
nogą jakiś przedmiot. Spojrzałam w dół z zadowoleniem na twarzy. Nie było to
nic innego, jak sztylet. Podniosłam go, podrzucając w jednej ręce. Nie był
ciężki, ale i nie za lekki. W sam raz,
aby móc nim się posłużyć w walce, która jak czułam w kościach, pewnie mnie nie
minie.
Próbowałam
wyczuć kogoś kogo znam, już nie skupiałam swojej uwagi tylko na więzach krwi. Może
ktoś coś widział? Żałowałam, że tego dnia postanowiłam się zdrzemnąć. Nie
przewidziałam czegoś takiego. Jednakże to co nas spotkało, mogło się stać kiedy
bądź. Powinnam przestać szukać winny u siebie, a zająć się tym co ważne. Winni
byli osobami z miasta. To jest pewne.
Kolejna
osoba mnie trąciła, prawie przewracając. Spojrzałam na nią spokojnym wzrokiem,
mając przeczucie, że ona coś widziała. Zlustrowała mnie z góry na dół i
przeprosiła wzrokiem.
-
Są przy bramie… złapali Paula. Reszta chyba zdołała uciec. Mają niewielu ludzi,
ale musisz się pospieszyć! – Dorzuciła ostatnie zdanie, będąc już w biegu. W
pewien sposób odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej matka i jeden z braci są
bezpieczni.
Obróciłam
ostrze w dłoni tak, aby łatwiej było mi nim operować i rzuciłam się pędem we
wskazanym przez dziewczynę kierunku. Nie myliła się. Widziałam, jak grupa ludzi
zaciąga moich znajomych do swoich potężnych ciężarówek. Dojrzałam też mojego
brata, który był już tak zmaltretowany, że nie miał siły, aby stawiać opór.
-Paul!
– Krzyknęłam, podbiegając w jego kierunku. Usłyszał mnie i podniósł głowę, uśmiechając się słabo.
Poczułam, jak coś kłuje mnie w środku. Nie mogłam go stracić, był jeszcze
dzieckiem. Nie zasłużył na to. Nikt z nas nie zasłużył.
Moją
obecność zauważyli też żołnierze, czy jakkolwiek by ich tam zwać. Dla mnie byli
zwykłymi śmieciami, pionkami w rękach władz. Kimś, kto przez swoją słabość
wobec wyższej formy ucisku, sprawiał, że nie patrzyłam na nich inaczej, jak na
chore psy, zasługujące na śmierć – taką samą, jaką zadają innym.
Warknęłam,
najgłośniej jak potrafiłam, odpychając od siebie pierwszego z nich, który
zdążył do mnie dotrzeć. Z lewej strony skoczył na mnie kolejny, jednak tego potraktowałam
już ostrzem, jednym sprawnym ruchem sprawiając, że osunął się na ziemię.
Byli
słabo wyszkoleni, jak na zawód jaki pełnili. Żałosne. Zapewne w niczym nie byli
tak dobrzy, jak w słuchaniu rozkazów. Niższe formy życia – zadrwiłam w myślach,
spluwając na zwłoki napastnika. Rzuciło się na mnie kolejnych dwóch. Uchyliłam
się przed ciosem jednego z nich, a drugiego złapałam za rękę, w której trzymał
broń i wykręciłam do tyłu. Zawył z bólu, gdy pchnęłam jego ciało w dół,
jednocześnie umożliwiając sobie podniesienie nogi bez stracenia równowagi.
Kopnęłam mężczyznę, przed którego ciosem uprzednio się uchyliłam, celując
prosto w twarz. Uderzenie było tak silne, że runął na ziemię jak długi, a ja
uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona z efektu.
Stawałam
się coraz silniejsza, wiedziałam to, ale do dzisiaj nie miałam tak świetnej
okazji, żeby sprawdzić swoje umiejętności. Poziom adrenaliny w moim organizmie
niebezpiecznie wzrastał, a ja szczęśliwa jak dziecko, które dostało nową
zabawkę, wykorzystywałam każdą możliwą sekundę. Zdawałam sobie sprawę z powagi
sytuacji, ale jak mogłam nie czerpać przyjemności, gdy w grę wchodził jakże
słodki smak zemsty.
Widząc
jak kątem oka zbliża się do mnie kolejny, a zaraz za nim, pionki szykując broń
palną, na chwilę zamarłam. Dźgnęłam mężczyznę, który znajdował się praktycznie
pode mną, z całej siły w tył karku. Nie potrzebował więcej, opadł bezwładnie na
ziemię, uderzając twarzą w kamienie. Tak mi przykro, pomyślałam widząc jego
ciało i podniosłam się. Szybko zareagowałam na atak kolejnego, nie uchylając
się od ciosu zbyt dokładnie. Przejechał ostrzem po moim ramieniu, ale dzięki
pozycji, w której znaleźliśmy się po jego ciosie, byłam w stanie go wykręcić i
złapać, blokując jego ruchy. Przycisnęłam jego plecy, do swojej klatki piersiowej, a nogą
wytrąciłam ostrze z dłoni. Sztylet przyłożyłam mu do gardła i spojrzałam w
kierunku ludzi, którzy celowali do mnie, czekając tylko na rozkaz, kiedy
pociągnąć za spust.
-
Jeśli nie chcecie więcej ofiar, wysłuchacie mnie do końca! – Krzyknęłam, z
wypisanym niesmakiem na twarzy. Drwiłam z ich prostoty. Ich przywódca ruchem
ręki pokazał im, aby się wstrzymali. Zabiłam trzy osoby, co za różnicę zrobiłby
im kolejny trup na ziemi? Przynajmniej by się mnie pozbyli. To wojna, ofiary są
nieuniknione, a oni mimo to chcą ratować życie tego człowieka. Uniosłam kącik
ust w tryumfalnym uśmiechu.
-
Czego chcesz? – Przywódca wystąpił do przodu z uniesioną głową. Widziałam, że
nie był zadowolony z sytuacji, w jakiej ich postawiłam.
-
Wypuść tych ludzi, potworze! Niczemu nie są winni! – Warknęłam. Dobrze
wiedziałam, że mnie nie posłucha, ale chcąc się targować zawsze trzeba podać
wyższą cenę, czyż nie? Zaśmiał się głośno, jakbym opowiedziała właśnie coś
zabójczo śmiesznego.
-
To nie są ludzie… Żadne z was nie jest. Stanowicie zbyt wielkie zagrożenie,
abym mógł wypuścić jeńców. – Przemilczałam jego uwagę na temat tego, czy
jesteśmy ludźmi czy nie. To nie my byliśmy potworami, lecz on. Nikt kto
postępuje w ten sposób, nie może się nazwać człowiekiem. Człowieczeństwo znika
w momencie, kiedy twój umysł zaczynają ogarniać czarne myśli.
-
Wypuść chociaż to dziecko. Chyba nie chcesz mieć na sumieniu dziecka? To by
tylko pokazało, jak wielkim jesteś skurwielem. Jestem pewna, że twój Pan nie
będzie zadowolony z tego powodu, prawda piesku? – Zmarszczył czoło spoglądając
w kierunku, który wskazałam mu skinieniem głowy. Zastanawiał się dość długo, a
ja nie miałam na to czasu. Przycisnęłam sztylet do skóry mężczyzny, którego
trzymałam, sprawiając, że warknął z bólu, zwracając na siebie uwagę.
-
Wypuśćcie dzieciaka! – Rozkazał. Rozkuli Paula, który nie czekając, aż ktoś
zareaguje, odbiegł od nich, stając przy mnie. Ruchem głowy wskazałam mu nóż,
który wykopałam mojemu zakładnikowi z ręki. Podniósł go i spojrzał na mnie
pytająco.
-
Gdzie matka? Chodźmy do nich. – Skinęłam głową w jego kierunku i puściłam
mężczyznę, zaraz po czym odkopując go od siebie. Ostrożności nigdy za wiele.
-
O nie, nie, moja droga. Ja dotrzymuję słowa, ale i wykonuję sumiennie moje
rozkazy. Liczba ludzi się nie zgadza. – Na jego twarzy pokazał się wredny
uśmiech, gdy zobaczył moją reakcję. Mogłam wyczuć, że na tym się nie skończy. –
Idziesz ze mną dobrowolnie, czy najpierw mamy zastrzelić twojego małego kolegę,
a potem zabrać cię siłą? – Usłyszałam przerażony jęk Paula. Chciałam
odpowiedzieć, zareagować w jakiś sposób. Niestety cała ta sytuacja była po
prostu tak zła, że jedyne co mi zostało to przystać na jego propozycję. Ja mogę
sobie jeszcze poradzić, Paul nie dałby rady.
Schyliłam
się w kierunku brata, położyłam mu ręce na ramionach i uśmiechnęłam się
przepraszająco. – Idź, znajdź ich. Ktoś musi zadbać o ich bezpieczeństwo dopóki
nie wrócę. – Nie wydał się przekonany moimi słowami, mimo to kiwnął głową, na
znak, że się zgadza.
-
Znajdę ich, obiecuję – opowiedział i pobiegł w drugą stronę. Jeśli teraz nie
uda mu się uciec, to drugiej szansy na pewno nie dostanie. Dobrze o tym
wiedział. Odprowadziłam go wzrokiem, wpatrując się, jak jego czarne kosmyki
podskakują z każdym kolejnym krokiem. Wyglądały zupełnie tak, jakby machały mi
na pożegnanie. Starał się być twardy, ale czułam, że płacze. Gdy chłopak
zniknął z mojego pola widzenia, całe ciało zalała mi czysta nienawiść i chęć
mordu. Oni jeszcze pożałują tego, co nam robią. Nie pozwolę, aby kogokolwiek
tak traktowali, tłumacząc, że się nas boją. To była czysta bujda. Ze strachem
na czele nie byliby w stanie nas zaatakować.
-
Prawie się wzruszyłem – zaszydził. – Bierzcie ją do wozu i odjeżdżamy.
Nadchodzi burza, lepiej znaleźć się za murami, gdy do nas dotrze!
Poruszyłam się niespokojnie, przez
moment nie wiedząc gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Wiedziałam, że miałam
niespokojny sen, ale wydarzenia z nim związane wydały mi się strasznie zamazane
i odległe, dlatego wolałam się nie rozwodzić nad jego treścią – jakby to w
ogóle miało jakiekolwiek znaczenie… Bolało mnie ciało od leżenia na twardej
podłodze. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam dookoła. Za oknem
robiło się widno, jednak pomieszczenie nadal znajdowało się w półmroku. Usłyszałam
szmery na dole, ale fakt, że byłam nieco zaspana, mocno stłumił moje zmysły.
Dopiero, gdy do moich uszu dotarły
zbliżające się w górę kroki, nie jednej, ale kilku osób – zamarłam w bezruchu.
To nie mógł być Intruz, byłam tego pewna, jednak iskierka nadziei, która się we
mnie zapaliła, kazała mi wmówić sobie, że ktoś jeszcze mu towarzyszył. Jakby
nie patrzeć, przeprawa za mury miasta nie jest czymś łatwym. Chociaż tak na
dobrą sprawę nie mogłam mieć pewności, że właśnie stamtąd przybył. Nic mi nie
powiedział, także wszystko to co miałam w głowie na jego temat – stanowiło
tylko i wyłącznie wytwór mojej wyobraźni. A co jeśli znalazł się tu, aby
zniszczyć Geox od wewnątrz? Mogłam wcześniej wziąć taką możliwość pod uwagę,
durna.
Na górę weszło pięć osób. Bezszelestnie
przysunęłam się bliżej ściany, chcąc się w ten sposób schować w cieniu, który
niestety z każdą minutą stawał się coraz mniej przydatny. Wstawał nowy dzień, a
jeśli oni nie wyjdą stąd szybciej – na pewno mnie znajdą.
Jeden z nich podszedł bliżej okna i
spojrzał na pozostawiony przez blondyna plecak. Podniósł go do góry i zajrzał
do środka podejrzliwym wzrokiem.
- Szefie! Proszę rzucić okiem na to –
wyciągnął plecak w stronę ciemnowłosego mężczyzny, który podszedł do niego. Ten
odebrał go z niechęcią i podobnie jak jego podwładny zainteresował się tym, co
znajdowało się wewnątrz. Nie był jednak na tyle delikatny, aby po prostu tam
zajrzeć – odwrócił trzymany przedmiot do góry dnem i wysypał całą jego
zawartość na brudną i zakurzoną podłogę. Przerażona i pewna, że zaraz trafią na
mój trop, podkuliłam pod siebie nogi, starając się robić to bezszelestnie i
objęłam je rekami. Nie schowałam jednak głowy. Chciałam wiedzieć, czego mogę
się spodziewać. Liczyłam jednak na to, że nie będzie to strzał, ale zatrzymanie.
- Ktoś tu jest albo był – oznajmił,
przyglądając się wyrzuconym przedmiotom, po czym dodał – … jeszcze dzisiaj. Ubrania
nie są zakurzone. Rozejrzeć się dokładnie, nie omijając żadnego kąta! Możliwe,
że znaleźliśmy trop! – Krzyknął ciemnowłosy mężczyzna, stojący na czele tej
grupy, prostując się do pionu. Swoją postawą wzbudzał we mnie nie tylko strach,
ale i respekt – nie ważne, że go nie znałam i pewnie zaraz to on będzie
przyczyną moich kłopotów.
Jego ludzie rozbiegli się po innych
pomieszczeniach, a on kątem oka spojrzał w moim kierunku. Było ciemno, ale
chyba już nie dostatecznie. Zauważył mnie, jednocześnie niszcząc moją nadzieję
na to, że zostanę niezauważona i w spokoju poczekałabym na powrót Intruza. To
było smutne i śmieszne jednocześnie – byłam zmuszona polegać na tajemniczym
zabójcy. Jednakże ten tajemniczy zabójca zostawił mnie tu samą na pastwę tych bazyliszkowatych,
ciemnych oczu, które zbliżały się do mnie niebezpiecznie, nawet nie starając
się ukrywać satysfakcji, jaka ogarnęła ich właściciela. Przełknęłam ciężko
ślinę, która zaległa mi w gardle ze strachu.
- Chłopaki! Zabrać ją i idziemy! –
Krzyknął uśmiechając się do mnie złowieszczo. Już gdzieś widziałam tę gburowatą
twarz. Nie byłam tylko pewna gdzie i kiedy to było.
Zostałam brutalnie podniesiona do pionu
i praktycznie zepchana ze schodów na dół. Przede mną, oraz za mną szło po dwóch
ludzi, a ich przywódca szedł zaraz obok z wysoko podniesioną głową i tryumfem,
promieniującym od niego na kilometr lub nawet dalej. Nie rozumiałam, co go tak
cieszyło w schwytaniu młodej dziewczyny, która nie była w żaden sposób ważna,
ani nie mogła podać im informacji, których pewnie oczekiwali. Mimo swojej dumy
– nie związali mi rąk, pewnie dochodząc do wniosku, że nie stanowiłam żadnego
zagrożenia – nie mylili się.
Wyprowadzili mnie na zewnątrz.
Światło uderzyło mnie w twarz, rażąc przez moment w oczy. Myślałam, że to
poranne słońce przedziera się przez górną granicę murów, ale gdy uniosłam głowę
nieco do góry, zrozumiałam, że to było niemożliwe. Nadal było zbyt wcześnie,
aby słońce wzbiło się ponad tak wysokie zabudowanie. Zignorowałam to dziwne
zjawisko, dochodząc do konkluzji, że musiało mi się po prostu wydawać. Szłam wolno, prowadzona przez ludzi z
Jednostek Specjalnych. To musiał być koniec – pomyślałam. Cała nadzieja, którą
zbudowałam na tych kilku godzinach, podczas których stałam się uciekinierką –
legła w gruzach w momencie, w którym ponownie mnie namierzyli. Mogłam się
spodziewać… W końcu nie jesteśmy w filmie, a to co się dzieje to życie. Tu nie
ma miejsca na happy ending, nawet jeśli początkowo wszystko idzie zgodnie z
wymyślonych przez nas scenariuszem.
Kilka kolejnych kroków i jasne
światło ponownie uderza mnie w oczy. Przymknęłam powieki, chcąc jakoś pozbyć
się nieprzyjemnego odczucia i jednocześnie nie zwrócić na siebie uwagi
żołnierzy. Mogliby uznać to za próbę ataku i związać moje ręce. Chciałam
zachować tą resztkę wolności, tak długo jak to było możliwe. Uderzający promień
jednak nie zniknął z mojej twarzy. Zmusiłam się do otworzenia oczu i
przesunęłam głowę niezauważalnie, ale wystarczająco, aby być w stanie spojrzeć
w kierunku, z którego prawdopodobnie docierało do mnie światło.
Gdyby nie fakt, że ta cała sytuacja
była zdrowo popieprzona, może bym się nawet uśmiechnęła na widok znajomej
twarzy. Ruchem ręki wskazał mi, abym szła dalej i patrzyła przed siebie, po
czym zniknął z miejsca, w którym się ukrywał. Wykonałam jego polecenie, mając
nadzieję, że mnie wyciągnie z tej sytuacji, a nie pozostawi samej sobie.
Ostatnie co mi się marzyło to usłyszeć oskarżenia, gdy byłam już prawie wolna.
Zaklęłam pod nosem, gdy zdałam sobie sprawę z moich myśli. Co to za wolność… poza
murami? Pewnie czeka mnie tylko pełno problemów, a mogłam mieć spokojne życie w
domu, gdzie wiecznie zastanawiałabym się, jak zdobyć pracę, w której wytrzymam
dłużej niż miesiąc. A może dokładnie to ujmując – w której wytrzymali by ze mną
dłużej niż miesiąc.
Nagle przed nami pojawił się Intruz, dosłownie
wyskakując zza jednego z budynków. Jeśli to był jego plan ratunkowy, to ja
podziękuję. Pięć facetów, nieogarnięta dziewczyna i ciołek, który najwyraźniej
tak bardzo wierzył w swoje umiejętności w walce, że postanowił owym wymienionym
wyżej facetom, stawić czoła samodzielnie. Może i umiał skakać z balkonu,
zadawać ciosy i biegać jak zawodowiec. Ale nawet artysta z wysoko rozwiniętą
wyobraźnią wiedział, że życie to nie bajka, a super bohaterowie nie istnieją.
Dowódca grupy zaśmiał się w głos,
widząc blondyna przed nami. Machnął ręką, na co jego ludzie wyciągnęli broń i
wymierzyli w jego stronę.
- No ładnie, ładnie. Nie sądziłem, że
będziesz na tyle głupi, aby ratować tą dziewczynę. Jaką wartość może mieć, dla
takich jak ty, jedna dziewczyna? – Wystąpił do przodu, stając przed swoimi
ludźmi. – Nie należy ona do piękności, więc zauroczenie nie wchodzi w grę –
zaszydził. Starałam się nie brać jego słów do siebie, ale nie mogłam ukryć
tego, że jakby nie patrzeć – mam uczucia i jestem dziewczyną – a jak każdy
dobrze wie, wygląd nawet dla tych, które starają się tego wyprzeć, ma
znaczenie.
Blondyn nie odpowiedział, nadal
stojąc bez ruchu i najwyraźniej ignorując wycelowane w jego kierunku pistolety.
Wyprostował się w dość nienaturalny sposób, przeszywając zimnym spojrzeniem
dowódcę.
- Zakryj uszy! – Krzyknął w moim
kierunku. Nie zareagowałam jednak, nie wiedząc o co dokładnie mu chodzi. –
Teraz! – Dodał rozkazującym tonem. Tym razem nie prosiłam o kolejny rozkaz,
posłuchałam go. Na oczach żołnierzy pojawiło się zmieszanie. Dowódca zrozumiał,
że coś się zaraz stanie i chciał temu zapobiec, wydając rozkaz strzelania. Nie
usłyszałam jednak dźwięku wystrzałów, ale coś o wiele gorszego.
Intruz otworzył usta, a po otoczeniu
rozniósł się nieznośnie wysoki pisk, który niczym nie przypominał ludzkiego głosu.
Nikt nie był w stanie wydać z siebie takiego dźwięku… Nikt, kto byłby po prostu
człowiekiem. Miałam rację… On jest Innym. Po moim ciele przeszedł dreszcz.
Mimo zakrytych uszu, czułam niemiłosierny ból
krążący po głowie, uniemożliwiający myślenie i poruszanie się. Widziałam, jak
brunet i jego ludzie opadają na ziemię, całkowicie nieprzygotowani na to, co
ich spotkało. Zwinęli się i zakryli uszy, podobnie jak ja. Jednak było dla nich
nieco za późno, dźwięk uderzył do nich o wiele mocniej, wyrządzając dużo
większe szkody. Podniosłam przerażony wzrok na blondyna, który stał z
rozpostartymi rękoma i głową skierowaną w stronę nieba. W końcu tortura się
skończyła, a on przyjął normalną postawę, spoglądając w moim kierunku. Ręką
pokazał na mężczyznę leżącego za mną. Przez jego ramię przewieszony był mój
plecak. Zabrałam go i ruszyłam za blondynem, ciągle słysząc wysoki dźwięk
wewnątrz swojej głowy. To było bolesne i nieprzyjemne, ale przynajmniej mogłam
dzięki temu dalej uciekać.
Ruszyłam za Intruzem, który nie
czekał aż się z nim zrównam. Zaprowadził nas do budynku, który był postawiony
bezpośrednio przy murze. Obserwowałam co robił, jednocześnie zastanawiając się,
po co po mnie wrócił. Dowódca Jednostek miał rację, mówiąc że na nic mu się nie
zdam i jestem raczej bezwartościowa jako kobieta. A mimo to, wrócił i pomógł
mi, nie oczekując nic w zamian. Ciekawość nie dawała mi spokoju. Był tajemniczy
i bezlitosny. Od kiedy się zjawił, w mojej głowie pojawiło się wiele pytań,
które wcześniej były w niej głęboko schowane. Widocznie ilość strachu, którą mi
ofiarował, zmusiła mnie w jakiś sposób do zastanowienia się nad pewnymi
sprawami.
Patrzyłam na niego, jak odchyla
płytki pokrywające podłogę, odsłaniając dziurę w ziemi. A więc tak się tu
dostał. Każdy jego ruch był pewny, poruszał się szybko, dobrze wiedząc co robi.
Wyglądał zupełnie jak człowiek. Czyżby plotki na temat tego, czym są Inni, nie
do końca były prawdziwe? A może, gdy tylko opuścimy miasto, zmieni swoją
postać, ukazując swoją przerażającą formę? Wolałam się nie dowiedzieć, czy miał
jakiś inny wygląd poza tym wychudzonym ciałem, przesadnie jasnymi włosami i
budzącym postrach wzrokiem.
Gdy skończył, odsunął się od dziury,
sięgnął po plecak i kazał mi iść przodem. Ruszył zaraz za mną, naprawiając
dziurę w podłodze. Objęła nas ciemność tego miejsca, a ziemisty zapach
powietrza uderzył moje nozdrza z wielką siłą. Ręką pchnął mnie do przodu.
Zaczęłam iść, ale mój krok był bardzo powolny, z tego powodu, iż nie
wiedziałam, gdzie mogę położyć nogę, a gdzie nie.
- Lexel – usłyszałam za sobą i w
jednej sekundzie zamarłam w bezruchu. Czy on mi się właśnie przedstawił? – Nie zatrzymuj się, musimy się oddalić
tak szybko jak tylko to możliwe… Tunel jest pusty i prosty – dodał po chwili
ponownie popychając mnie do przodu, oczywiście bez zbędnej delikatności.