26 sie 2014

[04] Inny


Poderwałam się na proste nogi, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk krzyków i pisków, rozchodzących się dookoła. W powietrzu było można wyczuć atmosferę grozy. Widocznie to miejsce nie jest już bezpieczne. Znaleziono nas. Nie wiadomo co z nami zrobią, gdy nas złapią. Osoby, które zabrano nigdy nie wróciły. Większość mieszkańców uważała, że zostały one zabite, lub zmienione na maszyny do zabijania innych na skinienie palca Władz. Nie chciałam się dowiedzieć, czy plotki niosą ze sobą prawdę czy fikcję wymyśloną przez przerażone umysły ludzi.
Wybiegłam z pomieszczenia, poszukując mojej rodziny. Nie była duża. Żyłam tylko z chorą matką i braćmi – bliźniakami. Moja rodzina miała dla mnie ogromne znaczenie, dlatego gdybym miała wybierać mieszkanie tu z nimi, w tym rozpadającym się domu, otoczonym wątłym murkiem, a życie w luksusie za murami miasta – wybrałabym moje dotychczasowe życie. Może to kwestia wychowania, może patrzenia na świat. Ale to co mogli mi ofiarować ludzie z miasta nie dałoby mi szczęścia i poczucia bezpieczeństwa, którego szczerze mówiąc, już mieć nie mogę.
Nie znalazłam ich, zniknęli. Zdyszana wybiegłam z budynku, rozglądając się dookoła. Licząc na to, że w tym zgiełku i dymie zdołam dojrzeć ich twarze. Nie mogłam nawet wyczuć ich obecności i zaczęło mnie to niepokoić. Szłam przed siebie bardzo szybkim krokiem, jednocześnie zakrywając usta rękawem mojej bluzki. Chmura dymu stawała się coraz gęstsza, utrudniając nie tylko oddychanie, ale i zmniejszając widoczność prawie do minimum.
Kilkoro ludzi obiło się o mnie, biegając dookoła i poszukując miejsca, w którym mogliby się schować. Spoglądałam na nich ukradkiem, czując ból w piersiach i wzrastającą nienawiść do Władz. Niszczyli tylko dlatego, że nikt z nas nie chciał stanąć po ich stronie. Co z tego, że im nie zawadzaliśmy. Wszyscy, którzy byli podobni do mnie – chcieli po prostu prowadzić normalne życie. Jednak to nie było możliwe. Społeczeństwo się tego bało, ataku z naszej strony… Inności, która tak naprawdę innością nie była.
Trąciłam nogą jakiś przedmiot. Spojrzałam w dół z zadowoleniem na twarzy. Nie było to nic innego, jak sztylet. Podniosłam go, podrzucając w jednej ręce. Nie był ciężki,  ale i nie za lekki. W sam raz, aby móc nim się posłużyć w walce, która jak czułam w kościach, pewnie mnie nie minie.
Próbowałam wyczuć kogoś kogo znam, już nie skupiałam swojej uwagi tylko na więzach krwi. Może ktoś coś widział? Żałowałam, że tego dnia postanowiłam się zdrzemnąć. Nie przewidziałam czegoś takiego. Jednakże to co nas spotkało, mogło się stać kiedy bądź. Powinnam przestać szukać winny u siebie, a zająć się tym co ważne. Winni byli osobami z miasta. To jest pewne.
Kolejna osoba mnie trąciła, prawie przewracając. Spojrzałam na nią spokojnym wzrokiem, mając przeczucie, że ona coś widziała. Zlustrowała mnie z góry na dół i przeprosiła wzrokiem.
- Są przy bramie… złapali Paula. Reszta chyba zdołała uciec. Mają niewielu ludzi, ale musisz się pospieszyć! – Dorzuciła ostatnie zdanie, będąc już w biegu. W pewien sposób odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej matka i jeden z braci są bezpieczni.
Obróciłam ostrze w dłoni tak, aby łatwiej było mi nim operować i rzuciłam się pędem we wskazanym przez dziewczynę kierunku. Nie myliła się. Widziałam, jak grupa ludzi zaciąga moich znajomych do swoich potężnych ciężarówek. Dojrzałam też mojego brata, który był już tak zmaltretowany, że nie miał siły, aby stawiać opór.
-Paul! – Krzyknęłam, podbiegając w jego kierunku. Usłyszał  mnie i podniósł głowę, uśmiechając się słabo. Poczułam, jak coś kłuje mnie w środku. Nie mogłam go stracić, był jeszcze dzieckiem. Nie zasłużył na to. Nikt z nas nie zasłużył.
Moją obecność zauważyli też żołnierze, czy jakkolwiek by ich tam zwać. Dla mnie byli zwykłymi śmieciami, pionkami w rękach władz. Kimś, kto przez swoją słabość wobec wyższej formy ucisku, sprawiał, że nie patrzyłam na nich inaczej, jak na chore psy, zasługujące na śmierć – taką samą, jaką zadają innym.
Warknęłam, najgłośniej jak potrafiłam, odpychając od siebie pierwszego z nich, który zdążył do mnie dotrzeć. Z lewej strony skoczył na mnie kolejny, jednak tego potraktowałam już ostrzem, jednym sprawnym ruchem sprawiając, że osunął się na ziemię.
Byli słabo wyszkoleni, jak na zawód jaki pełnili. Żałosne. Zapewne w niczym nie byli tak dobrzy, jak w słuchaniu rozkazów. Niższe formy życia – zadrwiłam w myślach, spluwając na zwłoki napastnika. Rzuciło się na mnie kolejnych dwóch. Uchyliłam się przed ciosem jednego z nich, a drugiego złapałam za rękę, w której trzymał broń i wykręciłam do tyłu. Zawył z bólu, gdy pchnęłam jego ciało w dół, jednocześnie umożliwiając sobie podniesienie nogi bez stracenia równowagi. Kopnęłam mężczyznę, przed którego ciosem uprzednio się uchyliłam, celując prosto w twarz. Uderzenie było tak silne, że runął na ziemię jak długi, a ja uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona z efektu.
Stawałam się coraz silniejsza, wiedziałam to, ale do dzisiaj nie miałam tak świetnej okazji, żeby sprawdzić swoje umiejętności. Poziom adrenaliny w moim organizmie niebezpiecznie wzrastał, a ja szczęśliwa jak dziecko, które dostało nową zabawkę, wykorzystywałam każdą możliwą sekundę. Zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji, ale jak mogłam nie czerpać przyjemności, gdy w grę wchodził jakże słodki smak zemsty.
Widząc jak kątem oka zbliża się do mnie kolejny, a zaraz za nim, pionki szykując broń palną, na chwilę zamarłam. Dźgnęłam mężczyznę, który znajdował się praktycznie pode mną, z całej siły w tył karku. Nie potrzebował więcej, opadł bezwładnie na ziemię, uderzając twarzą w kamienie. Tak mi przykro, pomyślałam widząc jego ciało i podniosłam się. Szybko zareagowałam na atak kolejnego, nie uchylając się od ciosu zbyt dokładnie. Przejechał ostrzem po moim ramieniu, ale dzięki pozycji, w której znaleźliśmy się po jego ciosie, byłam w stanie go wykręcić i złapać, blokując jego ruchy. Przycisnęłam jego plecy, do swojej klatki piersiowej, a nogą wytrąciłam ostrze z dłoni. Sztylet przyłożyłam mu do gardła i spojrzałam w kierunku ludzi, którzy celowali do mnie, czekając tylko na rozkaz, kiedy pociągnąć za spust.
- Jeśli nie chcecie więcej ofiar, wysłuchacie mnie do końca! – Krzyknęłam, z wypisanym niesmakiem na twarzy. Drwiłam z ich prostoty. Ich przywódca ruchem ręki pokazał im, aby się wstrzymali. Zabiłam trzy osoby, co za różnicę zrobiłby im kolejny trup na ziemi? Przynajmniej by się mnie pozbyli. To wojna, ofiary są nieuniknione, a oni mimo to chcą ratować życie tego człowieka. Uniosłam kącik ust w tryumfalnym uśmiechu.
- Czego chcesz? – Przywódca wystąpił do przodu z uniesioną głową. Widziałam, że nie był zadowolony z sytuacji, w jakiej ich postawiłam.
- Wypuść tych ludzi, potworze! Niczemu nie są winni! – Warknęłam. Dobrze wiedziałam, że mnie nie posłucha, ale chcąc się targować zawsze trzeba podać wyższą cenę, czyż nie? Zaśmiał się głośno, jakbym opowiedziała właśnie coś zabójczo śmiesznego.
- To nie są ludzie… Żadne z was nie jest. Stanowicie zbyt wielkie zagrożenie, abym mógł wypuścić jeńców. – Przemilczałam jego uwagę na temat tego, czy jesteśmy ludźmi czy nie. To nie my byliśmy potworami, lecz on. Nikt kto postępuje w ten sposób, nie może się nazwać człowiekiem. Człowieczeństwo znika w momencie, kiedy twój umysł zaczynają ogarniać czarne myśli.
- Wypuść chociaż to dziecko. Chyba nie chcesz mieć na sumieniu dziecka? To by tylko pokazało, jak wielkim jesteś skurwielem. Jestem pewna, że twój Pan nie będzie zadowolony z tego powodu, prawda piesku? – Zmarszczył czoło spoglądając w kierunku, który wskazałam mu skinieniem głowy. Zastanawiał się dość długo, a ja nie miałam na to czasu. Przycisnęłam sztylet do skóry mężczyzny, którego trzymałam, sprawiając, że warknął z bólu, zwracając na siebie uwagę.
- Wypuśćcie dzieciaka! – Rozkazał. Rozkuli Paula, który nie czekając, aż ktoś zareaguje, odbiegł od nich, stając przy mnie. Ruchem głowy wskazałam mu nóż, który wykopałam mojemu zakładnikowi z ręki. Podniósł go i spojrzał na mnie pytająco.
- Gdzie matka? Chodźmy do nich. – Skinęłam głową w jego kierunku i puściłam mężczyznę, zaraz po czym odkopując go od siebie. Ostrożności nigdy za wiele.
- O nie, nie, moja droga. Ja dotrzymuję słowa, ale i wykonuję sumiennie moje rozkazy. Liczba ludzi się nie zgadza. – Na jego twarzy pokazał się wredny uśmiech, gdy zobaczył moją reakcję. Mogłam wyczuć, że na tym się nie skończy. – Idziesz ze mną dobrowolnie, czy najpierw mamy zastrzelić twojego małego kolegę, a potem zabrać cię siłą? – Usłyszałam przerażony jęk Paula. Chciałam odpowiedzieć, zareagować w jakiś sposób. Niestety cała ta sytuacja była po prostu tak zła, że jedyne co mi zostało to przystać na jego propozycję. Ja mogę sobie jeszcze poradzić, Paul nie dałby rady.
Schyliłam się w kierunku brata, położyłam mu ręce na ramionach i uśmiechnęłam się przepraszająco. – Idź, znajdź ich. Ktoś musi zadbać o ich bezpieczeństwo dopóki nie wrócę. – Nie wydał się przekonany moimi słowami, mimo to kiwnął głową, na znak, że się zgadza.
- Znajdę ich, obiecuję – opowiedział i pobiegł w drugą stronę. Jeśli teraz nie uda mu się uciec, to drugiej szansy na pewno nie dostanie. Dobrze o tym wiedział. Odprowadziłam go wzrokiem, wpatrując się, jak jego czarne kosmyki podskakują z każdym kolejnym krokiem. Wyglądały zupełnie tak, jakby machały mi na pożegnanie. Starał się być twardy, ale czułam, że płacze. Gdy chłopak zniknął z mojego pola widzenia, całe ciało zalała mi czysta nienawiść i chęć mordu. Oni jeszcze pożałują tego, co nam robią. Nie pozwolę, aby kogokolwiek tak traktowali, tłumacząc, że się nas boją. To była czysta bujda. Ze strachem na czele nie byliby w stanie nas zaatakować.
- Prawie się wzruszyłem – zaszydził. – Bierzcie ją do wozu i odjeżdżamy. Nadchodzi burza, lepiej znaleźć się za murami, gdy do nas dotrze!

Poruszyłam się niespokojnie, przez moment nie wiedząc gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Wiedziałam, że miałam niespokojny sen, ale wydarzenia z nim związane wydały mi się strasznie zamazane i odległe, dlatego wolałam się nie rozwodzić nad jego treścią – jakby to w ogóle miało jakiekolwiek znaczenie… Bolało mnie ciało od leżenia na twardej podłodze. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam dookoła. Za oknem robiło się widno, jednak pomieszczenie nadal znajdowało się w półmroku. Usłyszałam szmery na dole, ale fakt, że byłam nieco zaspana, mocno stłumił moje zmysły.
Dopiero, gdy do moich uszu dotarły zbliżające się w górę kroki, nie jednej, ale kilku osób – zamarłam w bezruchu. To nie mógł być Intruz, byłam tego pewna, jednak iskierka nadziei, która się we mnie zapaliła, kazała mi wmówić sobie, że ktoś jeszcze mu towarzyszył. Jakby nie patrzeć, przeprawa za mury miasta nie jest czymś łatwym. Chociaż tak na dobrą sprawę nie mogłam mieć pewności, że właśnie stamtąd przybył. Nic mi nie powiedział, także wszystko to co miałam w głowie na jego temat – stanowiło tylko i wyłącznie wytwór mojej wyobraźni. A co jeśli znalazł się tu, aby zniszczyć Geox od wewnątrz? Mogłam wcześniej wziąć taką możliwość pod uwagę, durna.
Na górę weszło pięć osób. Bezszelestnie przysunęłam się bliżej ściany, chcąc się w ten sposób schować w cieniu, który niestety z każdą minutą stawał się coraz mniej przydatny. Wstawał nowy dzień, a jeśli oni nie wyjdą stąd szybciej – na pewno mnie znajdą.
Jeden z nich podszedł bliżej okna i spojrzał na pozostawiony przez blondyna plecak. Podniósł go do góry i zajrzał do środka podejrzliwym wzrokiem.
- Szefie! Proszę rzucić okiem na to – wyciągnął plecak w stronę ciemnowłosego mężczyzny, który podszedł do niego. Ten odebrał go z niechęcią i podobnie jak jego podwładny zainteresował się tym, co znajdowało się wewnątrz. Nie był jednak na tyle delikatny, aby po prostu tam zajrzeć – odwrócił trzymany przedmiot do góry dnem i wysypał całą jego zawartość na brudną i zakurzoną podłogę. Przerażona i pewna, że zaraz trafią na mój trop, podkuliłam pod siebie nogi, starając się robić to bezszelestnie i objęłam je rekami. Nie schowałam jednak głowy. Chciałam wiedzieć, czego mogę się spodziewać. Liczyłam jednak na to, że nie będzie to strzał, ale zatrzymanie.
- Ktoś tu jest albo był – oznajmił, przyglądając się wyrzuconym przedmiotom, po czym dodał – … jeszcze dzisiaj. Ubrania nie są zakurzone. Rozejrzeć się dokładnie, nie omijając żadnego kąta! Możliwe, że znaleźliśmy trop! – Krzyknął ciemnowłosy mężczyzna, stojący na czele tej grupy, prostując się do pionu. Swoją postawą wzbudzał we mnie nie tylko strach, ale i respekt – nie ważne, że go nie znałam i pewnie zaraz to on będzie przyczyną moich kłopotów.
Jego ludzie rozbiegli się po innych pomieszczeniach, a on kątem oka spojrzał w moim kierunku. Było ciemno, ale chyba już nie dostatecznie. Zauważył mnie, jednocześnie niszcząc moją nadzieję na to, że zostanę niezauważona i w spokoju poczekałabym na powrót Intruza. To było smutne i śmieszne jednocześnie – byłam zmuszona polegać na tajemniczym zabójcy. Jednakże ten tajemniczy zabójca zostawił mnie tu samą na pastwę tych bazyliszkowatych, ciemnych oczu, które zbliżały się do mnie niebezpiecznie, nawet nie starając się ukrywać satysfakcji, jaka ogarnęła ich właściciela. Przełknęłam ciężko ślinę, która zaległa mi w gardle ze strachu.
- Chłopaki! Zabrać ją i idziemy! – Krzyknął uśmiechając się do mnie złowieszczo. Już gdzieś widziałam tę gburowatą twarz. Nie byłam tylko pewna gdzie i kiedy to było.
Zostałam brutalnie podniesiona do pionu i praktycznie zepchana ze schodów na dół. Przede mną, oraz za mną szło po dwóch ludzi, a ich przywódca szedł zaraz obok z wysoko podniesioną głową i tryumfem, promieniującym od niego na kilometr lub nawet dalej. Nie rozumiałam, co go tak cieszyło w schwytaniu młodej dziewczyny, która nie była w żaden sposób ważna, ani nie mogła podać im informacji, których pewnie oczekiwali. Mimo swojej dumy – nie związali mi rąk, pewnie dochodząc do wniosku, że nie stanowiłam żadnego zagrożenia – nie mylili się.
Wyprowadzili mnie na zewnątrz. Światło uderzyło mnie w twarz, rażąc przez moment w oczy. Myślałam, że to poranne słońce przedziera się przez górną granicę murów, ale gdy uniosłam głowę nieco do góry, zrozumiałam, że to było niemożliwe. Nadal było zbyt wcześnie, aby słońce wzbiło się ponad tak wysokie zabudowanie. Zignorowałam to dziwne zjawisko, dochodząc do konkluzji, że musiało mi się po prostu wydawać.  Szłam wolno, prowadzona przez ludzi z Jednostek Specjalnych. To musiał być koniec – pomyślałam. Cała nadzieja, którą zbudowałam na tych kilku godzinach, podczas których stałam się uciekinierką – legła w gruzach w momencie, w którym ponownie mnie namierzyli. Mogłam się spodziewać… W końcu nie jesteśmy w filmie, a to co się dzieje to życie. Tu nie ma miejsca na happy ending, nawet jeśli początkowo wszystko idzie zgodnie z wymyślonych przez nas scenariuszem.
Kilka kolejnych kroków i jasne światło ponownie uderza mnie w oczy. Przymknęłam powieki, chcąc jakoś pozbyć się nieprzyjemnego odczucia i jednocześnie nie zwrócić na siebie uwagi żołnierzy. Mogliby uznać to za próbę ataku i związać moje ręce. Chciałam zachować tą resztkę wolności, tak długo jak to było możliwe. Uderzający promień jednak nie zniknął z mojej twarzy. Zmusiłam się do otworzenia oczu i przesunęłam głowę niezauważalnie, ale wystarczająco, aby być w stanie spojrzeć w kierunku, z którego prawdopodobnie docierało do mnie światło.
Gdyby nie fakt, że ta cała sytuacja była zdrowo popieprzona, może bym się nawet uśmiechnęła na widok znajomej twarzy. Ruchem ręki wskazał mi, abym szła dalej i patrzyła przed siebie, po czym zniknął z miejsca, w którym się ukrywał. Wykonałam jego polecenie, mając nadzieję, że mnie wyciągnie z tej sytuacji, a nie pozostawi samej sobie. Ostatnie co mi się marzyło to usłyszeć oskarżenia, gdy byłam już prawie wolna. Zaklęłam pod nosem, gdy zdałam sobie sprawę z moich myśli. Co to za wolność… poza murami? Pewnie czeka mnie tylko pełno problemów, a mogłam mieć spokojne życie w domu, gdzie wiecznie zastanawiałabym się, jak zdobyć pracę, w której wytrzymam dłużej niż miesiąc. A może dokładnie to ujmując – w której wytrzymali by ze mną dłużej niż miesiąc.
Nagle przed nami pojawił się Intruz, dosłownie wyskakując zza jednego z budynków. Jeśli to był jego plan ratunkowy, to ja podziękuję. Pięć facetów, nieogarnięta dziewczyna i ciołek, który najwyraźniej tak bardzo wierzył w swoje umiejętności w walce, że postanowił owym wymienionym wyżej facetom, stawić czoła samodzielnie. Może i umiał skakać z balkonu, zadawać ciosy i biegać jak zawodowiec. Ale nawet artysta z wysoko rozwiniętą wyobraźnią wiedział, że życie to nie bajka, a super bohaterowie nie istnieją.
Dowódca grupy zaśmiał się w głos, widząc blondyna przed nami. Machnął ręką, na co jego ludzie wyciągnęli broń i wymierzyli w jego stronę.
- No ładnie, ładnie. Nie sądziłem, że będziesz na tyle głupi, aby ratować tą dziewczynę. Jaką wartość może mieć, dla takich jak ty, jedna dziewczyna? – Wystąpił do przodu, stając przed swoimi ludźmi. – Nie należy ona do piękności, więc zauroczenie nie wchodzi w grę – zaszydził. Starałam się nie brać jego słów do siebie, ale nie mogłam ukryć tego, że jakby nie patrzeć – mam uczucia i jestem dziewczyną – a jak każdy dobrze wie, wygląd nawet dla tych, które starają się tego wyprzeć, ma znaczenie.
Blondyn nie odpowiedział, nadal stojąc bez ruchu i najwyraźniej ignorując wycelowane w jego kierunku pistolety. Wyprostował się w dość nienaturalny sposób, przeszywając zimnym spojrzeniem dowódcę.
- Zakryj uszy! – Krzyknął w moim kierunku. Nie zareagowałam jednak, nie wiedząc o co dokładnie mu chodzi. – Teraz! – Dodał rozkazującym tonem. Tym razem nie prosiłam o kolejny rozkaz, posłuchałam go. Na oczach żołnierzy pojawiło się zmieszanie. Dowódca zrozumiał, że coś się zaraz stanie i chciał temu zapobiec, wydając rozkaz strzelania. Nie usłyszałam jednak dźwięku wystrzałów, ale coś o wiele gorszego.
Intruz otworzył usta, a po otoczeniu rozniósł się nieznośnie wysoki pisk, który niczym nie przypominał ludzkiego głosu. Nikt nie był w stanie wydać z siebie takiego dźwięku… Nikt, kto byłby po prostu człowiekiem. Miałam rację… On jest Innym. Po moim ciele przeszedł dreszcz.
 Mimo zakrytych uszu, czułam niemiłosierny ból krążący po głowie, uniemożliwiający myślenie i poruszanie się. Widziałam, jak brunet i jego ludzie opadają na ziemię, całkowicie nieprzygotowani na to, co ich spotkało. Zwinęli się i zakryli uszy, podobnie jak ja. Jednak było dla nich nieco za późno, dźwięk uderzył do nich o wiele mocniej, wyrządzając dużo większe szkody. Podniosłam przerażony wzrok na blondyna, który stał z rozpostartymi rękoma i głową skierowaną w stronę nieba. W końcu tortura się skończyła, a on przyjął normalną postawę, spoglądając w moim kierunku. Ręką pokazał na mężczyznę leżącego za mną. Przez jego ramię przewieszony był mój plecak. Zabrałam go i ruszyłam za blondynem, ciągle słysząc wysoki dźwięk wewnątrz swojej głowy. To było bolesne i nieprzyjemne, ale przynajmniej mogłam dzięki temu dalej uciekać.
Ruszyłam za Intruzem, który nie czekał aż się z nim zrównam. Zaprowadził nas do budynku, który był postawiony bezpośrednio przy murze. Obserwowałam co robił, jednocześnie zastanawiając się, po co po mnie wrócił. Dowódca Jednostek miał rację, mówiąc że na nic mu się nie zdam i jestem raczej bezwartościowa jako kobieta. A mimo to, wrócił i pomógł mi, nie oczekując nic w zamian. Ciekawość nie dawała mi spokoju. Był tajemniczy i bezlitosny. Od kiedy się zjawił, w mojej głowie pojawiło się wiele pytań, które wcześniej były w niej głęboko schowane. Widocznie ilość strachu, którą mi ofiarował, zmusiła mnie w jakiś sposób do zastanowienia się nad pewnymi sprawami.
Patrzyłam na niego, jak odchyla płytki pokrywające podłogę, odsłaniając dziurę w ziemi. A więc tak się tu dostał. Każdy jego ruch był pewny, poruszał się szybko, dobrze wiedząc co robi. Wyglądał zupełnie jak człowiek. Czyżby plotki na temat tego, czym są Inni, nie do końca były prawdziwe? A może, gdy tylko opuścimy miasto, zmieni swoją postać, ukazując swoją przerażającą formę? Wolałam się nie dowiedzieć, czy miał jakiś inny wygląd poza tym wychudzonym ciałem, przesadnie jasnymi włosami i budzącym postrach wzrokiem.
Gdy skończył, odsunął się od dziury, sięgnął po plecak i kazał mi iść przodem. Ruszył zaraz za mną, naprawiając dziurę w podłodze. Objęła nas ciemność tego miejsca, a ziemisty zapach powietrza uderzył moje nozdrza z wielką siłą. Ręką pchnął mnie do przodu. Zaczęłam iść, ale mój krok był bardzo powolny, z tego powodu, iż nie wiedziałam, gdzie mogę położyć nogę, a gdzie nie.
- Lexel – usłyszałam za sobą i w jednej sekundzie zamarłam w bezruchu. Czy on mi się właśnie przedstawił? – Nie zatrzymuj się, musimy się oddalić tak szybko jak tylko to możliwe… Tunel jest pusty i prosty – dodał po chwili ponownie popychając mnie do przodu, oczywiście bez zbędnej delikatności.